Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

licjanta wyjaśnić tajemnicę zagadkowych jęków. Tu coś nieczystego się kryje!
Cicho, na palcach, aby jego ucieczka nie została zauważona, jął się skradać w stronę przedsionka i już stał na progu, gdy wtem, tuż za sobą posłyszał głos:
— Cóż tak wiejesz, bratku?
Głos był mięski, znajomy. Odwrócił się gwałtownie i zbladł. W drugich drzwiach saloniku stał Kowalec i przyglądał mu się z ironją.
— Cóż tak wiejesz? — powtórzył — Właśnie szedłem, żeby cię zaprosić na herbatkę!
Turski mierzył go przez chwilę rozszerzonemi z przestrachu oczami.
— Więc samochcąc wpadłem w pułapkę! — wyszeptał.

ROZDZIAŁ XVIII.
UWIĘZIONY.

Kowalec zamknął tymczasem drzwi i ostro rzucił Turskiemu:
— Siadaj!
Turski zdążył już ochłonąć z pierwszego wrażenia. Miast poprzedniego przestrachu, zakiełkował w nim gniew.
— Acha! — zawołał. — Spełniłeś swą pogróżkę! Przy pomocy twojej wspólniczki, pani Fanny, udającej przyjaciółkę Kiry, ściągnąłeś mnie do zbójeckiej jaskini? Bo słyszałem przed chwilą ryki jakiejś dręczonej przez ciebie ofiary! Sądzisz, że mnie tem nastraszysz? Zawiodłeś się srodze! Proszę natychmiast mnie stąd wypuścić!
Kowalec zbliżył się do niego i jął przemawiać pojednawczo:
— Słuchaj, jeżeli cię tu ściągną.em, to aby całą rzecz ułożyć! W rzeczy samej użyłem do tego mojej żony, pani Fanny, czy Franki, jak wolisz i nauczyłem ją nawet, by tuliła się do ciebie w samochodzie, ale tyś nie reagował wcale na te zaloty! Co się tyczy krzyków, któreś słyszał, to cię zapewniam, że