Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

nikogo nie dręczę, ani nie morduję. Zupełnie inaczej przedstawia się ta sprawa. Ale, o tem później... Pogadamy o naszych interesach.
— Nie mam nic do gadania!
— Bardzo wiele!
— Nie!
— Stefek, nie bądź głupi! Naprawdę, chcę załatwić wszystko tak, żeby ci się żadna krzywda nie stała!
— Nie potrzebuję twojej grzeczności!
Głos Kowalca stawał się na pozór coraz serdeczniejszy.
— Do licha! — mówił. — Nakłamałeś mi dziś rano, że nie brałeś papierów Lipki! Odrazu miałem podejrzenie, żeś zełgał zwyczajnie! I przekonałem się, że tak jest! Byłeś przecież u Trauba i nastraszyłeś go porządnie.
— Więc je mam! — ostro wyrzucił Turski, nie zamierzając dłużej zaprzeczać. Podziwiał w duchu, że Kowalec tak znakomicie jest o wszystkiem poinformowany. — Mam! Ale nie po to dał mi je umierając Lipko, żebym je tobie oddawał.
— A jednak je oddasz! — tamten odrzekł stanowczo. — Nie poto tyle lat się napracowałem, że- odejść z kwitkiem. Skoroś je czytał, będę z tobą szczery. Traub, a właściwie Góral ukradł Karolakowi, z którego córką się ożeniłem, pięćdziesiąt tysięcy dolarów — które oni zagrabili znowu u kogoś innego.
— Co mnie to wszystko obchodzi!
— Czekaj! — mówił dalej niezrażony szorstkim tonem Turskiego. — Te pieniądze słusznie się należą France i mnie i postanowiłem je odzyskać. Ale Trauba nastraszyć nie tak łatwo i nie bał się rewelacyj Karolaka. Bał się tylko Lipki, bo wiedział, że ten ma stare fotografje i metrykę. Sądził jednak, że Lipko z nich nie zrobi użytku. Postanowiłem chodzić koło starego zegarmistrza. Raz już prawie był gotów wydać mi te dokumenty i byłby wydał, gdyby