Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

nie umarł nagle i tybyś się nie znalazł u niego w chwili śmierci.
— Cóż z tego?
— A po jego śmierci poszukiwania kosztowały mnie sporo grosza. Musiałem udawać jego krewnego, żeby przetrząsnąć mieszkanie. Teraz rozumiesz. Lipko ani dalszej, ani bliższej rodziny nie miał. Nikt jednak nie powziął podejrzeń, gdy z własnej kieszeni łożyłem na koszta pogrzebu.
— Aha! — mruknął Turski.
— Papiery te więc muszę koniecznie mieć, a na ich zasadzie Traub mi wypłaci wszystko, co zechcę! — Kowalec oczywiście nie wspomniał o niedawnej rozmowie z baronem. — Ale i tobie dopomogę. Na ich zasadzie uzyskasz wolność Kiry... — dodał, niewiadomo czy szczerze, czy też chcąc do najszybszego zwrotu dokumentów zachęcić Turskiego. — Nie myślę oszczędzać Trauba.
— Jakto, wolność Kiry? — mimowolnie wyrwało się Turskiemu. — Przecież twoja żona niedawno twierdziła, że Kira dąży do małżeństwa z fałszywym Traubem?
Kowalec począł się cicho śmiać.
— Bo ją tak nauczyłem! — odparł. — Inaczej nie byłbyś tu przyjechał! Mogę cię zapewnić, że twoja Kira z całego serca nienawidzi Trauba. Omotał on jej dziadka lichwiarskiemi interesami, a ją trzyma groźbą wyrzucenia go na bruk. Pojąłeś? Jeśli Kira wyszła za ciebie zamąż, to tylko dlatego, że myślała, iż przy twej nieświadomej pomocy, uda się wykraść groźne weksle i obligi. I zdaje się, ostatecznie wpadła. Bo tej pamiętnej nocy, kiedyś mnie widział pod oknami Trauba, zastawiał na nią pułapkę...
— Rozumiem! — wykrzyknął gwałtownie. — Wszystko, rozumiem...
Teraz cała sprawa stawała się jasna. I teczka z aktami księcia Ostrogskiego i zabranie klucza od szafy przez Kirę. O jakże był niedomyślny! Ten sta-