Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

Wściekłość na samego siebie, głuszyła nawet fizyczny ból. Bo, czuł jeszcze cios zadany mu w szczękę przez Kowalca, a gdy dotknął ręką twarzy, stwierdził, że z jednej strony jest porządnie spuchnięta.
— Psia krew! Do licha! — powtórzył.
Przystanął przed drzwiami, obitemi wojłokiem i szarpnął niemi z całej mocy. Oczywiście, były zamknięte. Jął w nie walić pięściami, lecz gruby wojłok tłumił odgłos uderzeń i napewno w dalszych pokojach nikt ich nie słyszał. A może izdebka znajdowała się w podziemiach, o czem świadczył brak okien?
— Co to ma znaczyć? Gdzie się znajduję? — pomyślał. — Ten pokój, to istne więzienie.
Turski siadł z powrotem na sienniku, gdyż właściwie tam tylko usiąść można było i począł się zastanawiać. Nie miał pojęcia, ile czasu trwało jego omdlenie i która teraz mogła być godzina. Spojrzał na zegarek. Stanął widocznie, w czasie walki i wskazywał dziewiątą. A o dziewiątej odbyła się pamiętna rozmowa z Kowalcem.
Chwilami, ogarniał go taki gniew na samego siebie, że ze złości aż wpijał paznokcie w ciało.
— Dureń! Dureń! — szeptał.
Rzeczywiście zamiast powrócić do domu i złożyć w bezpiecznem miejscu papiery, jak mu radził jakiś głos wewnętrzny, dał się uwikłać w idjotyczną przygodę. Zanadto jest naiwny i każdy zawsze z nim zrobi, co zechce. Przed paru dniami Kira, obecnie znów ta przeklęta baba! Fanny! — przedrzeźnił w duchu. — Fanny, małżonka pana Kowalca!
A teraz! Odebrano mu dokumenty. I bez nich może sobie poradzić z Traubem. Za wiele zdobył ważnych wiadomości. Ale, co zamierza z nim uczynić Kowalec? Nie obdarzy go wolnośc ą. Będzie się bał, że Turski w pierwszym rzędzie, przeciw niemu się wróci. Więc?
Nagle, przypomniał sobie owe niesamowite odgłosy, rozlegające się w domu, kiedy znajdował się