Lecz zagrała w nim podrażniona miłość własna. Czyż miał we wszystkiem ustępować temu łobuzowi i bez zastrzeżeń oddawać się w jego ręce. A nuż pod tą propozycją krył się nowy podstęp, mający na celu ostateczne wytrącenie broni z jego rąk?
— Nie! — wyrzekł stanowczo. — Nigdy nie zgodzę się na układy z tobą!
— Widzisz, jaki uparty! — mruknął Kowalec do stojącej obok niego kobiety. — Po dobroci nic się z nim nie zrobi! — poczem zwrócił się do Turskiego. — Stanowczo odmawiasz?
Tamten już nie panował nad sobą.
— Wczoraj już zdaje się powiedziałem — krzyczał — że nie wdam się z tobą w żadne łajdackie kombinacje! Jeśli nawet tu zginę, to ty dobrze za to odpokutujesz! Prędzej, czy później zawiśniesz na szubienicy!
W odpowiedzi na te słowa zatrzasnęło się okienko. Widocznie Kowalec uważał za bezcelową dalszą rozmowę.
— Zawiśniesz na szubienicy! — zawołał raz jeszcze Turski w stronę zamkniętych drzwi.
Podczas, gdy pozostał sam w izdebce ze swą bezsilną złością. Kowalec mówił szeptem, do towarzyszącej mu kobiety.
— Litowałaś się nad nim, Franka! Przekonaj się sama, że z tym idjotą nic się zrobić nie da!
— Rzeczywiście! — przytwierdziła.
— Obiecywałem wczoraj Traubowi, że go „zlikwiduję“, ale nie brałem poważnie tej obietnicy. Chciałem tylko rozpalić Trauba. Teraz widzę, że innej rady niema. Mam go uwolnić, żeby nas zadenuncjował? Aby zażądał zwrotu papierów? Oddał w ręce policji? I tak grunt pali się nam pod nogami!
Wiedziała o tem dobrze. To też w odpowiedzi wykonała tylko nieokreślony ruch ręką.
— Chodźmy! — rozkazał. — Tylko, tem drugiem przejściem, a drzwi dobrze zamknijmy za sobą, żeby Turski niemi się nie przedostał!
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.