Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

Izdebka, w której więziono Turskiego w rzeczy samej znajdowała się w suterynach domu. Leżała ona w głębi dość długiego korytarza, skąd wiodły dwa wyjścia. Jedno z nich — były to schodki, wprost biegnące na górę, drugie wyjście, zamknięte drzwiami, prowadziło w inną stronę domu.
Właśnie do tego drugiego wyjścia zbliżył się Kowalec, otworzył drzwi, a gdy poza niemi ze swą towarzyszką się znalazł, zamknął je starannie na klucz.
— Turski musi się natknąć na drania! — mruknął. — A ten czort jest taki rozwścieczony od wczoraj, że prędko koniec z nim zrobi!
Kobiecie nieprzyjemną widocznie była ta rozmowa, gdyż zmieniając temat, zapytała:
— Idziesz zaraz do Trauba?
— Niedługo, dwunasta!
— Chcesz, żebym poszła z tobą?
— Odprowadzisz mnie tylko i zaczekasz na mnie! Przeszkadzałabyś mi przy rozmowie!
— Rozumiem! — odparła — wolisz...
Po brzydkiej, łobuzerskiej twarzy Kowalca przemknął nieokreślony uśmiech.
— Wolę — wycedził — abyś nie była w domu, przy tem, co za chwilę tu się stanie. Tak będzie bezpieczniej!

Turski, gdy pozostał sam w izdebce, długo nie mógł się uspokoić. Wcale nie żałował swej odpowiedzi, ani sposobu, w jaki potraktował Kowalca. Nie wierzył mu za grosz i wcale nie miał zamiaru wchodzić z nim w jakieś porozumienia.
Niech się dzieje co chce. On nie ustąpi. Lecz cóż to za nieuchwytne niebezpieczeństwo, którem tak grozi Kowalec?
Podniecony, chodził wzdłuż i wszerz po małej izdebce. Znów przypomniał sobie i ów ryk i swe przypuszczenia, że mogło to być dzikie zwierzę. Lecz skąd u Kowalca znalazłby się drapieżnik?