Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiedział tylko, że służący, przed upływem kilku godzin nie powróci.
A gdy kamerdyner znikł, otrzymawszy pieniądze na tę bezcelową wycieczkę, wtedy dopiero Traub odetchnął głęboko. Sprawdził, czy rewolwer posiada w kieszeni, poczem wyjął jakąś kartkę z portfelu.
Była to informacja prywatnego biura detektywów i brzmiała, jak następuje:
„Kowalec Michał, lat 40, bez określonego zajęcia. Dwukrotnie sądownie karany. Pierwszy raz skazany na rok więzienia za okradzenie sklepu — drugi, na trzy lata więzienia za usiłowane włamanie. Kary odbył. Bardzo niebezpieczny osobnik. Podobno ma na swem sumieniu śmierć człowieka, czego mu jednak nie udowodniono. Od jakiegoś czasu siedzi spokojnie, bo ożenił się ze względnie zamożną kobietą i wziął za nią w posagu domek na Pradze. Ale i o tym domku opowiadają różne historje i policja dobrze ma na oku Kowalca“.
— Acha! — mruknął „baron“. — Acha! Ma na sumieniu życie człowieka! Karany za kradzież! Za włamanie! Doskonale!
Schował kartkę starannie do kieszeni i począł nadsłuchiwać. Rozległ się dzwonek. Istotnie był to Kowalec.
Traub, który sam otworzył drzwi, przyjął go nadzwyczaj serdecznie.
Wprowadziwszy Kowalca do gabinetu i usadowiwszy w fotelu, naprzeciw siebie, zapytał:
— Cóż, dobrze poszło?
— Jak najlepiej! — odrzekł z obojętną miną Kowalec, jakgdyby o drobiazg chodziło.
— Turski?!
— Zlikwidowany! O tej porze już nie żyje! — oświadczył, wyobrażając sobie teraz w duchu rodzaj śmierci Turskiego. By wyszedł on cało z łap człowieka-zwierzęcia, uważał za wykluczone. Nie miał jednak zamiaru informowania o tem Trauba.