Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

kuje na pannę hrabiankę! posłyszał Turski i zobaczył, jak niemłody już służący z respektem kłania się przed jego żoną.
— Wcześniej, nie mogłam — zabrzmiał w odpowiedzi dobrze znajomy głos Krysi. — Chodźmy prędzej, bo mało mam czasu!
— Słucham, hrabianko Kiro!
Zatrzasnęły się drzwi, a Turski, aż rozwarł usta ze zdziwienia. Jego żonę, tajemniczą pannę, którą poznał na ulicy — tytułowano hrabianką? Lokaj nazywał ją Kirą? Przecież na imię miała Krystyna! Nie wytrzymał. Podbiegł do drzwi i gwałtownie zadzwonił. Rozwarły się natychmiast i ukazało się w nich zdziwione oblicze lokaja.
— Pan, czego?
— Proszę mnie wpuścić! — krzyknął wzburzony. — Tu przed chwilą weszła moja żona!
Wydało mu się, że służący lekko drgnął i zbladł, a z przedpokoju, słabo oświetlonego czerwoną latarnią, dobiegł cichy kobiecy okrzyk. Ale kamerdyner wnet się opanował.
— Jaka żona? — powtórzył, arogancko zagradzając przejście.
— Moja!
— Pańska, napewno, nie! Tu jest pałac księcia Ostrogskiego i Jaśnie Pan obcych po nocy nie przyjmuje!
— Ależ widziałem najwyraźniej, jak przed chwilą wchodziła tu jedna pani!
— Może i wchodziła! A co panu do tego! Jak się pan upił, to trzeba iść spać, a nie ludzi niepokoić o tej porze! Proszę zaraz odejść, bo inaczej zawołam policję!
Nie zwracając uwagi na protesty Turskiego, zatrzasnął mu drzwi przed nosem.
— Psia krew! — zaklął i chwilę stał całkowicie oszołomiony.
To była Krysia! Nie ulega żadnej wątpliwości. Ale, co robić dalej? Dobijać się, wywołać głośny skandal?