Kowalec nie przestawał sie śmiać.
— Widzi pan, drogi baronie! — wreszcie odrzekł. — Sumka dwustu tysięcy jest wcale ładną sumką! Ale nigdy nic nie wiadomo. Lubię dużo wydawać. Łatwo może się wyczerpać. Niechaj, to będzie mój ratunek na czarną godzinę.
— Acha! — mruknął Traub, z trudem tłumiąc pasję. — Chce pan mi te fotografje dodatkowo sprzedać! Uważa pan, że dwieście tysięcy to mało...
— No... tak... Coś w tym rodzaju! — szczerze odparł szantażysta. — Dodatkowo, sprzedać... Oczywiście nie teraz! Kiedyś, gdy będę w potrzebie, za kilka lat! Chyba nie złoży pan na mnie skargi do policji za ten mały nietakt, panie baronie Góral...
Umyślnie rzucił to nazwisko, a fałszywy baron skrzywił się niemiłosiernie na to wspomnienie.
Chwilę milczeli, badając się nawzajem wzrokiem. Traub był daleko mniej wściekły, niźli to dawał poznać po sobie. Raczej grał komedję. Bo i o co miał się złościć? Przecież, niedługo te pieniądze i fotografje wrócą do niego. Łobuzerskie postępowanie Kowalca usuwało ostatnie skrupuły.
Musiał jednak zachować się naturalnie i uśpić jego czujność.
— Cóż? — rzekł. — Niezbyt przyzwoicie pan ze mną wychodzi, ale na to rady niema. Pan jest silniejszy... Tylko... Panu przedewszystkiem na pieniądzach zależy?...
— Oczywiście!
— Zamiast więc odkładać tę tranzakcję na nieokreślony czas, możebyśmy ją załatwili natychmiast. Po co mam się denerwować. Fotografje może pan zgubić, mogą panu ukraść, różne wynikną z tego komplikacje.
— Jestem spokojny...
— Zechce pan nie przerywać! Za zwrot tych dwóch odbitek, proponuję dodatkowo pięćdziesiąt tysięcy. Zaraz je wypłacę!
— Pan je zaraz wypłaci? — zdziwił się Kowa-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.