lec, nie spodziewając się, że Traub posiada w domu jeszcze pieniądze.
— Bez zwłoki!
— Pan ma gotówkę?
— Znajdzie się w szafie! Proszę się przekonać!
Chciwość zgubiła Kowalca. Taki stary cwaniak, jak on powinien był się zorjentować, że Traub zachowuje się dziwnie. I nie złości się o bezczelny kawał i na każdym kroku mu ustępuje. Więcej, jeszcze. Pozwala zajrzeć do szafy, niewiadomo dlaczego otwartej, choć tam znajduje się tak poważna suma, nie obawiając się, że Kowalec, po którym wszystkiego można było się spodziawać, wprost ją zagrabi.
Ale Kowalec miał przed oczyma tylko tysiące.
Jeżeli naprawdę są, czemuż nie dokonać sprzedaży.
Podniósł się ze swego miejsca i ciekawie zajrzał do szafy, nie przewidując żadnego niebezpieczeństwa. Ale, choć szafa była otwarta na oścież, banknotów tam nie dojrzał.
— Gdzie forsa? — zapytał.
— Zaraz ją zobaczysz! — syknął Traub i wyciągnąwszy nieznacznie browning z kieszeni, wypalił wprost w Kowalca.
— Ach! — zdążył tamten tylko jęknąć i trafiony prosto w skroń, osunął się na podłogę.
Teraz Traub począł błyskawicznie działać. Przedewszystkiem podbiegł do leżącego i stwierdził, że nie żyje. Wyciągnął z jego kieszeni porfel, w którym znajdowały się upragnione fotografje i schował je starannie. Później, wyjął drugi browning, z góry przygotowany, z kieszeni i wystrzelił poza siebie przez ramię.
— B-u-u-m — rozległo się w gabinecie, a kula utkwiła w przeciwległej ścianie.
Traub wścisnął ten drugi browning w kostniejące palce Kowalca. Potem pochwycił paczkę pieniędzy, której tamten nie zdążył schować, część wsunął do szafy, a część porozrzucał koło niego.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.