Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

Na Wspólnej oczekiwała ją nowa niespodzianka.
Dozorca, który wczoraj odpowiadał trochę żartobliwie pani „która uciekła od pana“, dziś miał zafrasowaną minę.
— Pan Turski — oświadczył — jak wczoraj wyszedł popołudniu, jeszcze nie wrócił. Sam nie wiem co to znaczy... Taki solidny pan! Nigdy nie przepadał, zawsze wracał na noc...
Oczy Kiry stały się olbrzymie ze zdziwienia. Teraz miała rozwiązanie zagadki.
— Nie wrócił
— Nie! Pani list leży cięgiem u mnie nietknięty! A i różne inne państwo dopytuje się o pana Turskiego! — wspominał pewnie o lokaju Trauba, który z polecenia „barona“ czynił „dyskretny“ wywiad. Nawet niespokojny jestem! Może przydarzyło mu się jakie nieszczęście? A taki dobry był pan...
Kira wiodła roztargnionym wzrokiem po rachitycznych drzewkach, zdobiących środek podwórza.
— Rzeczywiście! — szepnęła — Zagadkowe...
Postała jeszcze chwilę w zadumie, poczem skinąwszy główką dozorcy, powoli poczęła się oddalać. Nie wzruszyły jej nawet słowa domowego cerbera, który podjąwszy na nowo przerwaną pracę podnoszenia tumanów kurzu przy pomocy miotły, niby sobie pod nosem, ale wcale wyraźnie mruczał:
— Wszystko bez te babskie humory i latanki... Teraz to ci cięgiem tu gania, a przedtem to po nocy nawet w domu usiedzieć nie mogła! Nic jenszego, tylko z żalu w Wiśle się utopił, biedaczek! A frajer ci był! Ja tobym tak moją Magdę sprał, że odrazu odechciałoby się jej spacerów! Takie prawo, że baba ma się słuchać męża!
Główka Kiry była zaprzątnięta zgoła czem innem, a jej serduszko ścisnęło złe przeczucie.
— Co się stało ze Stefkiem?
Zbyt dobrze poznała swego małżonka, by nie być pewną, iż nie zahulał się i nie „przepadł“ na