Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

parodniową „zabawę“. Było to wykluczone, a Turski na podobne eskapady za solidny.
Więc...
Pod wpływem dziwnej intuicji, w jej myślach poczęło się rodzić straszliwe przypuszczenie.
— A jeśli Turski w rzeczy samej, jakimś dziwnym trafem zdobył dokumenty kompromitujące Trauba i baron postarał się, aby usunąć go ze swej drogi? Toć ta cała nieobecność, była nienaturalna, a po Traubie wszystkiego można było spodziewać. Przecież tkwił jeszcze w jej pamięci, ten zaiste szatański wyraz twarzy Trauba, gdy wczoraj wspominał o Turskim i jego rewelacjach?
Kira nie wahała się dłużej! Pójdzie wprost do Trauba i szczerze się z nim rozmówi. Powie mu, że w związku z otrzymanym wczoraj listem, zniknięcie Turskiego wydaje się jej więcej, niż podejrzane. Jeżeli Turski się nie odnajdzie, złoży natychmiast u władz odpowiednią skargę. Bądź co bądź przysługuje jej do tego prawo. Jest jego oficjalną żoną.
Nie szła, lecz biegła teraz w stronę ulicy Szopena.
A gdy się tam znalazła, już zdala uderzył ją pewien szczegół.
— Cóż to znaczy? — pomyślała.
Zdala, przed kamienicą, w której zamieszkiwał Traub, gromadziły się tłumy przechodniów, rozprawiających o czemś z ożywieniem. Stała tam karetka pogotowia, pełno było policjantów, usuwających z pobliża domu zbyt natrętnych gapiów. Zapewne w kamienicy tej zaszedł niezwykły wypadek, lecz czy miał on związek z Traubem?
Podeszła bliżej.
— Co się stało? — zapytała jakiegoś wyrostka, który wsadziwszy ręce w kieszenie, z brzegu chodnika obserwował tę niezrozumiałą dla niej scenę.
— O, tu był cały napad! — począł wyjaśniać uprzejmie. — Na barona, co mieszka pod 30! Chcieli mu zabrać dużo forsy, ale on zabił włamywacza!