Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak... tak... Siadajmy jaknajprędzej do samochodu! Niema chwili do stracenia! Zresztą lepiej, żeby nie widziano nas razem!
Wskazywała ręką na najbliższą taksówkę. Lecz Kira zawahała się. Zbyt dziwną wydała się jej ta cała przygoda.
— Jakie niebezpieczeństwo grozi Turskiemu? Może to pani zaraz wyjaśni? Poco mam jechać z panią? Dokąd pani chce mnie zawieźć?
Tamta nagliła.
— Proszę mieć do mnie zaufanie! Przecież to podobno pani mąż! Zresztą, w tę całą historję wpadł przez panią! Wszystko opowiem, po drodze. Siadajmy...
Ostatnie słowa nieznajomej przekonały Kirę. Istotnie znała szczegóły jej życia. Może naprawdę chciała dopomóc. A wyznanie, że Turski znajduje się w niebezpieczeństwie, tylko potwierdziło jej poprzednie przypuszczenia.
— Dobrze! Pojadę z panią! — oświadczyła. — Lecz jeśli pani i nadal będzie dawała takie mgliste wyjaśnienia, zatrzymam taksówkę i wysiądę...
— Nie... nie... — wyszeptała nieznajoma, zajmując wślad za Kirą miejsce w taksówce. — Udamy się na Pragę... — rzuciła szoferowi adres.
Samochód ruszył. Chwilę zaległo milczenie. Nieznajoma zaczęła łkać.
— Niechże się pani uspokoi! — łagodnie wyrzekła Kira. — I wyzna mi wszystko! Więc ten człowiek, którego zabił Traub był krewnym pani? Jakiż to ma związek z Turskim?
Spojrzała jakoś nieśmiało na Kirę.
— Był moim mężem! — odrzekła cicho. — Nazywał się Kowalec! A jaki związek?... — tu zatrzymała się kilka sekund, jakby ta spowiedź z trudem przeciskała się przez gardło. — Traub go wynajął, żeby odebrać panu Turskiemu papiery... Chciał, żeby Michał go unieszkodliwił.. A później, gdy te papiery zdobył, zabił niebezpiecznego świad-