ka... O Boże! — wybuchnęła znów głośnym płaczem. — Jak zostałam ukarana! Jakam ja nieszczęśliwa!
Kira, choć nie znała jeszcze całej prawdy, mimowoli stłumiła odruch wstrętu.. Więc to była spólniczka, czy też żona, a raczej wdowa po człowieku, który miał za zadanie „unieszkodliwić“ Stefka. Nie dała nic poznać po sobie. Zbyt cenne informacje padały z ust nieznajomej.
— Jakie papiery? — delikatnie badała, przypominając sobie niektóre ustępy z otrzymanego wczoraj od „małżonka“ listu.
— Muszę zacząć od początku — wymówiła znacznie spokojniej — żeby pani zrozumiała. Chcę, żeby pani wiedziała wszystko! Bo, co się ze mną stanie za chwilę, nie wiem... Ale pragnę, żeby pani pomściła się za nas wszystkich na Traubie... Cóż to za łotr! Zbój! Morderca... A fałszywy, przebiegły... Drugiego takiego chyba niema na świecie... Więc proszę posłuchać...
Jakby obawiając się, że szofer może ich śledzić, przysunęła się bliżej Kiry i poczęła swe wyznanie. Powtarzała szczegóły pochwycone od Kowalca, a znane z notesu zegarmistza Lipki. Mówiła więc o wyprawie Górala, Karolaka i Lipki do Ameryki, o zbrodni popełnionej przez nich w Alasce, o tem, kim był prawdziwy Oskar von Traub, później o dalszych dziejach rzekomego Trauba, a właściwie Górala i jak ohydnie oszukał Karolaka, przywłaszczając sobie jego pieniądze.
Kira nie przerywała ani słówkiem tej opowieści, lecz każde słowo, niby ognistemi zgłoskami, ryło się w jej pamięci. Pojmowała teraz słowa listu: „jest to łotr nad łotrami, który dawno powinien zawisnąć na szubienicy i nie ma nawet prawa do tytułu i nazwiska, jakie nosi“. Pojmowała, jak potężną broń zdobył Turski i jak zależeć musiało Traubowi na usunięciu ze swej drogi człowieka, który wiedział tyle. Rzecz tylko jedna nie była jej całkowicie jasna.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.