Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

ne życie. I wszystko szło jak najlepiej, dopóki do Warszawy nie powrócił Karolak... Bo trzeba pani wiedzieć, że moja nieboszczka matka i Józef Karolak, to rodzeństwo. Karolak jest moim wujem.
Kira drgnęła ze zdziwienia.
— Ten... ten Karolak... z Ameryki?... Bohater tragicznej historji, pani wujem?
— Ten sam! I to właśnie nas zgubiło, a właściwie Michała! Kiedy Karolak powrócił, zaczął szukać mojej matki, aż wreszcie mnie odnalazł. Z początku ucieszyłam się bardzo. Nie znałam dobrze jego życia, matka o wuju opowiadała zawsze dobrze. Przywiózł parę tysięcy dolarów, chciał z nami razem zamieszkać.
— A... a... — mimowolny okrzyk wyrwał się z gardła Kiry.
— Jeszcze pani nic nie rozumie! — tamta zaprzeczyła. — Dopiero za chwilę wszystko stanie się jasne. Myśli pani, że Michał połakomił się na te parę tysięcy? I tak i nie! Dzięki opowiadaniom wuja wpadł on na zupełnie inny pomysł.
— Mianowicie?
— Zapachniały mu setki tysięcy! Rzecz w tem, że wuj przechodził bardzo zmienne koleje i los srodze pomścił się na nim za śmierć prawdziwego Trauba. Już potem, jak okradł go Góral, wiele razy był pod wozem i na wozie, a nieraz tygodniami głodował. A gdy dorobił się ostatecznie w Niemczech, umarła mu żona i ukochana córka. Wtedy powrócił do kraju. Ale z tych wszystkich nieszczęść pomieszało mu się w głowie. Tygodniami był normalny, a potem zaczynał gadać nieprzytomnie. Opowiadał, jak zabili tego bogacza w Alasce, potem, że okradł go Góral i przybrał nazwisko Trauba... Później dostawał ataków furji i łamał wszystko, co się znajdowało dokoła.
— Pojmuje pani teraz? Michał postanowił te opowiadania wykorzystać. Nie zgodził się pod żadnym pozorem, żeby wuja oddać do domu obłąkanych, co dawno należało uczynić, bo obawiał się, że