Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

— A jednak, prawdopodobnie uwięziliście go, bo dotychczas do domu nie powrócił. Zresztą, sama pani, wspominała, że zaczepiła mnie na ulicy, gdyż grozi mu wielkie niebezpieczeństwo i tylko dlatego zgodziłam się z nią pojechać! Proszę natychmiast odpowiedzieć szczerze! Co to wszystko znaczy?
Szloch kobiety zmienił się w spazmatyczny płacz.
— Nie chcieliśmy nic złego... Toć ja pani pierwsza mówię wszystko... Chcę naprawić krzywdę...
— Proszę mówić wyraźniej!
— Michał bał się, że pan Turski go zgubi! Że, jeśli go uwolni, to pobiegnie natychmiast do policji ze skargą... Prosił, żeby pan Turski przyrzekł, że nie zrobi tego, to włos mu z głowy nie spadnie. Przecież znali się od dzieci, chodzili razem do szkoły... Ale, pan Turski, nie zgodził się na to... Nie chciał słyszeć o niczem... Krzyczał, że z łotrami nie wchodzi w układy.
Coraz groźniejszy mars zarysował się na czole Kiry.
— Miał rację! — rzuciła ostro, a jej serce ścisnęło się złem przeczuciem. — A wy? Cóżeście zrobili?
— My... my.. — padło z ust Franki ostateczne wyznanie. — Wychodząc z domu... zostawiliśmy go z wujem... Karolakiem...
Kira aż poderwała się na swem miejscu. Pojęła wszystko. Policzki jej płonęły.
— Co za łotrostwo? — krzyknęła. — Zamknęliście go z furjatem i teraz pani wiezie mnie do tego domu? Co za perfidja! Aby go zadusił, lub łeb mu roztrzaskał ten szaleniec i nikt z tego nie mógł uczynić wam zarzutu? Zaiste, szczyt łajdactwa...
— Kiedy... kiedy...
— Niema usprawiedliwienia! Zechce pani twierdzić, że jej obecna spowiedź, jest skutkiem wyrzutów sumienia! Nieprawda? Pani tylko chce się zemścić na Traubie za śmierć... tego Kowalca. Ale uprzedzam panią, jeśli najmniejsza krzywda spotkała Turskiego, nie mam zamiaru jej oszczędzać i postąpię z nią, jak należy.