Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wuju! — zawołała Franka.
Żadnej odpowiedzi.
Kira wysunęła się odważnie i uczyniła kilka kroków naprzód. W izbie okiennice były zamknięte, trudno też było na pierwszy rzut oka, rozróżnić, co się tam działo. Lecz, kiedy wzrok Kiry nieco przywykł do ciemności, spostrzegła, iż drzwi od następnego pokoju są wyłamane. I to z wielką mocą, bo tu i ówdzie na podłodze leżały potrzaskane kawałki desek.
— Chodźmy! — krzyknęła, tknięta złem przeczuciem. — Tu miała miejsce niedawno rozpaczliwa walka!
Nie zważając na nic, pobiegła dalej. Za pokojem znajdowała się kuchenka. I znów kawałki desek, porozrzucane naczynia.. poprzewracane stołki.
Wpiła się wzrokiem w półmrok...
Kuchnia nie była pusta. Przeciwnie.
Ale widok, jaki przedstawił się jej oczom, był tak potworny, że nie mogła się powstrzymać od głośnego okrzyku przerażenia:
— Boże! Za późno!
W rogu kuchni leżał nieruchomo Turski. Obok niego zaś stał, groźnie podniósłszy pięści do góry, jakiś potwór. Człowiek-zwierzę. Olbrzym napół nagi i obrośnięty. Stał i śmiał się cicho z triumfem i nienawiścią.

ROZDZIAŁ XXII.
Triumf barona Trauba.

Dochodziła ósma wieczór. Traub był w znakomitym humorze. Dawno już zapomniał o tragicznej scenie, która przed kilku godzinami miała miejsce w jego gabinecie, a jeśli ją wspominał, to tylko z radością i z uznaniem dla własnego sprytu.
— Nie można było urządzić się lepiej — myślał, spoglądając na tkwiącą w ścianie kulę, obok jakiegoś portretu, w złoconej ramie — i pieniądze pozostały i na zawsze pozbyłem się szantażysty.
Papiery i notes oczywiście zniszczył natych-