Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

— Istnieje jeszcze jeden świadek! Jego zeznania będą ostatecznie przekonywujące!
— Świadek?
— Tak! Niech pan spojrzy! Od kilku chwil znajduje się w salonie!
W rzeczy samej, rzekomy Traub w swem podnieceniu nie dosłyszał zbliżających się kroków. Może też dlatego nie posłyszał, że ich odgłos stłumił, zaścielający podłogę puszysty, smyrneński dywan i że stał do drzwi odwrócony plecami. Lecz w salonie znajdowała się zaiste dziwna para.
Jakiś wysoki mężczyzna, dość przyzwoicie ubrany, ale o zwichrzonej czuprynie i potarganej brodzie, a obok niego kobieta. Młoda, przystojna, o pospolitej nieco twarzy. Trzymała ona olbrzyma za rękę, a ten wydawało się, jest jej posłuszny, niczem dziecko.
— Nie poznaje pan? — zapytał Turski. — Przecież to pan Karolak, towarzysz pańskich lat młodzieńczych! A ta pani... To pani Kowalcowa, żona człowieka, którego pan zabił...
Traub ledwie stłumił okrzyk przerażenia.
— Przecież Karolak nie żyje?
— Stoi wszak przed panem!
W obecnych warunkach, po tem, co zaszło, baron napewno wolałby ujrzeć czarta we własnej osobie, niżli Karolaka. Niewyraźnie wybełkotał:
— Co... to... znaczy?
— Chce pan wyjaśnienia? — począł Turski. — Skąd znalazł się tu pan Karolak i jaki to ma związek z naszą sprawą? Chętnie go panu udzielę! Przedewszystkiem, trzeba panu wiedzieć, że pan Karolak od roku przebywa w Warszawie i zamieszkiwał u Kowalca, gdyż był wujem obecnej jego żony.
— A... a... — bąknął Traub, któremu poczynało się rozjaśniać w głowie.
— Kowalec ukrywał pana Karolaka, bo ten jest chory, miewa... no... pewne ataki, w czasie których staje się niebezpieczny. Poza tem jest łagodny,