Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

niby baranek. Chce pan wiedzieć, jak nastąpiło nasze poznanie. Kowalec, chciał, na skutek pańskiego zlecenia, naprawdę mnie zlikwidować.
— Nie wiem o niczem...
— Proszę się nie zapierać! Otóż, odebrawszy mi papiery i udając się na spotkanie z panem, zamknął mnie w domu sam na sam z panem Karolakiem, gdyż mniemał, że ten wpadnie w swój zwykły atak...
— Więc to... — mruknął Traub, przypominając sobie dziwne odgłosy, jakie go dobiegły w domu Kowalca.
— W rzeczy samej — opowiadał dalej Turski — chciałem wymknąć się z lokalu, w którym mnie więziono i natknąłem się na pana Karolaka. Przestraszyłem się go bardzo, bo wyglądał nieco ekscentrycznie i przedtem uprzedzono mnie, że mi grozi poważne niebezpieczeństwo. Zamknąłem się więc, w kuchni... Mój postępek rozdrażnił pana Karolaka, który począł drzwi wysadzać. A że jest bardzo silny, wysadził je dość łatwo. Ponieważ podpierałem je z całej mocy, gdy pękły, zostałem z takim impetem rzucony na podłogę, że straciłem przytomność... Ale, pan Karolak nie uczynił mi żadnej krzywdy, tembardziej, że akurat w tej chwili, zjawiła się Kira, w towarzystwie pani Kowalcowej...
— Dzięki Bogu, zdążyłam na czas! — szepnęła Franka. — Zresztą, ten atak, wbrew przewidywaniom, nie był groźny u wuja. Kiedy mnie zobaczył, uspokoił się natychmiast, a panu Turskiemu nie stała się żadna krzywda... A ja się tak bałam, tak się bałam.
Traub, zapewne, teraz w duchu przeklinał Karolaka. Przeklinał, również towarzyszącą mu kobietę, żonę Kowalca, gdyż pojmował, że to ona wszystko wyśpiewała Kirze. Musiał stłumić gniew. Sytuacja przedstawiała się beznadziejnie.
Raptem, stało się najgorsze.
Karolak, który z apatycznym i łagodnym wyrazem twarzy, stał podczas tej całej sceny w milcze-