Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

niu, nagle poruszył się niespokojnie, a w jego oczach zagrały złe błyski.
— Łotrze!... — rzekł, zbliżając się niespodzianie do rzekomego Trauba. — Najwyższy czas, abym z tobą załatwił porachunek!
Zanim ktokolwiek zdołał temu przeszkodzić, pochwycił go za gardło.
— Zadusi go! — jęknęła Kira. — Przecież nie wolno dopuścić do tego!
Istotnie, sytuacja stała się straszna. Znać było, iż szaleńcza, pod wpływem wspomnień, ogarnia furja, Obdarzony olbrzymią siłą, potrząsnął Traubem, niby wątłą trzcinką i wydawało się, że niema mocy, któraby z rąk jego wyrwała „barona“. Atak bowiem, nastąpił niespodziewanie. „Baron“ nie zdążył odskoczyć i teraz charczał tylko w żelaznym uścisku.
Kira, Franka i Turski rzucili się na jego ratunek.
— Puść go pan! — zawołała Kira do Karolaka. — Błagam pana!
Olbrzym sam już się zreflektował. Raptem, zwolnił uścisk i daleko od siebie odepchnął swą ofiarę.
— Nie wart jesteś, byś zginął z moich rąk! — wymówił głuchym głosem. — Dość przez ciebie mam grzechów na sumieniu! Ale pamiętaj... Jeśli kiedy, najmniejszą uczynisz krzywdę tej złotowłosej panience — wskazał na Kirę — zatłukę cię, jak psa!
— Uspokój, uspokój się wuju! — głaskała delikatnie jego ramię, Franka.
Traub, wsparty o ścianę oddychał ciężko. Był blady, a wielkie krople potu ściekały mu z czoła.
Krawat miał przekrzywiony, a z twarzy znikł dumny, pełny pewności siebie wyraz. W takim pożałowania godnym stanie Turski nie widział go nigdy.
Kira postanowiła zakończyć tę przykrą scenę.
— Panie Traub! — rzekła. — A raczej panie Góral! Próżne tu będą wszelkie kłamstwa i wykręty, a wcale nie mam zamiaru pastwić się nad panem. Mój mąż — mocno podkreśliła ten wyraz, wskazując na Turskiego, — wie dużo o panu, ja w razie