Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

opatrzność podpisać... Wie pan jakie? O naszem małżeństwie. No i warunek dodatkowy! — tu uczyniła pauzę, a była to najdotkliwsza zemsta Kiry: — Nigdy nie będzie pan mi opowiadał o swej miłości! Bo kiedy pan prawi o miłości, wygląda pan niczem ropucha, skrzecząca o poezji.
Drgnął, ale nie dał poznać po sobie, jak ubodło go to zdanie.
— Gdzie mam pisać? — rzucił.
— Ot, tu! — wskazała, na stojące w rogu salonu biureczko. Leżały tam zgóry przygotowane — pióro, papier i atrament.
Siadł i począł pisać. Kira podeszła doń i patrzyła uważnie na to, co pisze, przez ramię, jakby obawiała się, że w tej uległości kryje się nowy podstęp.
Lecz, on tym razem dotrzymał obietnicy. A gdy skończył, podał jej papier. Zobowiązanie było wyraźne i unicestwiało dług starego księcia Ostrogskiego raz na zawsze.
— Czy pani zadowolana? — zapytał, powstając z za biureczka.
— Najzupełniej! — odrzekła i złożywszy papier we czworo, podała Turskiemu, co nie uszło uwagi Górala-Trauba. — Tylko...
— Tylko? — powtórzył, nie wiedząc, o co jej chodzi.
Powiodła wzrokiem po obecnych. Po Karolaku i France. Stali oni spokojnie pośrodku, obserwując w milczeniu tę scenę. Olbrzym miał znów swój poprzedni dobroduszny wyraz i rzekłbyś z zadowoleniem śledził całkowite pognębienie „barona“.
— Tylko — dokończyła — nie wiem, czy wszystko zostało załatwione? Ja i mój małżonek — znów silnie zaakcentowała ten „tytuł“ — nie mamy do pana pretensji! Ale, pozostaje pan Karolak i pani Kowalcowa... Nie wiem, czy tak łatwo wypusz-