Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kiro! — rzekł, podchodząc do niej. — Spełniłem moje zadanie! Jesteś wolna i nic ci nie zagraża! Pozwól mi się oddalić!
Wyciągnął na pożegnanie rękę.
Kira miała teraz figlarną minkę. Podała mu swą rączkę, lecz umyślnie przedłużyła uścisk.
— Nie! — odparła. — Nie potem cię wyciągnęła z łap warjata, żebyś miał mi uciekać! Jesteś moim mężem i nim pozostaniesz!
— Najdroższa! — wykrzyknął w porywie radości. — Czy, aby nie żartujesz?
Poczęła się gwałtownie śmiać.
— Pamiętasz wciąż poprzednią Krysię i jej „kawały“? Dawna Krysia umarła bezpowrotnie! Chyba pojąłeś wszystko?
— Pojąłem... pojąłem... — szeptał. — I, o ile dawniej kochałem Krysię, teraz po stokroć wolę Kirę!
— Wolisz, nawet moje prawdziwe imię?
— Tak... Choć zresztą... kobieta tem więcej jest kochana, im bardziej jest tajemnicza!
— Może! Ale ja nie zamierzam na przyszłość otaczać się tajemniczością! Jestem zwykłą kobietą, która lubi spokój i domowe ognisko! A teraz chodź ze mną! — pociągnęła go za ramię.
— Dokąd?
— Dokąd? Do dziadka! Przecież muszę cię przedstawić dziadkowi!
Turski nie wiele rozumiał, ale pokornie podążył za Kirą.
Ta przebiegła szereg pokojów i zastukała do gabinetu starego księcia Ostrogskiego.
— Dziadku! — oświadczyła wchodząc i wciągając prawie za sobą Turskiego. — Przyszłam ci przedstawić męża! Nie narzeczonego, a męża! Jest nim Stefan Turski.
Dobrze, że tego dnia stary książę był wyjątkowo ospały. Nie wiele rozumiał, co się dokoła działo i nie posłyszał dramatycznej sceny, która niedawno miała miejsce w salonie. Zamiast więc