Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

w pobliżu łóżka, była wielkim staroświeckim meblem z szeregiem żelaznych okuć i zamków i bez włamania nie sposób było do niej się dostać. Traub stale tam kładł pieniądze i ważne dokumenty.
Duży więc dawał dowód zaufania swemu sekretarzowi, po raz pierwszy zezwalając mu zajrzeć do wnętrza tego skarbca.
— Cóż, ma pan? — zabrzmiał niecierpliwy głos barona z gabinetu, jakby już żałował, że posłał Turskiego po papiery, a nie sam po nie się udał. — Czemu pan tak długo ich szuka?
— Mam... mam... — odrzekł i nerwowo spojrzał na okładkę, zawierającą akta.
Baron niezwykle pedantycznie prowadził swoje interesy. Na szarej twardej okładce widniał duży, nakreślony niebieskim ołówkiem napis: „Dokumenty w sprawie księcia Ostrogskiego. Adres: — Aleja Szucha Nr. 50, — pałac własny“.
Gorąca fala krwi uderzyła do głowy Turskiego.
— Ten sam! — omal nie wykrzyknął. — Wszystko się zgadza!
Drżały mu ręce, kiedy kładł teczkę przed zwierzchnikiem.
— Oto, one!
Traub pochwycił ją szybko i wnet zatopił się w przeglądaniu, zawartych w niej dokumentów. Ale Turski stał nadal przed biurkiem, jakgdyby jakąś siłą niewidzialną przykuty do miejsca.
Pomimo, iż Krysia znalazła się w domu przed nim, i pozornie musiał uwierzyć jej słowom, wczorajsze wypadki były wprost niepojęte. Nadal trapiły go podejrzenia. Stał, to czerwieniąc się, to blednąc. Nie wiedział, jak zagadnąć swego zwierzchnika. A on, może jeden, mógł rzucić nieco światła na tę tajemniczą historję.
Dziwne zachowanie się Turskiego nie uszło uwagi Trauba.
— Czemuż, pan, nie siada? — rzucił nieco opryskliwie, zerknąwszy nań z poza amerykańskich okularów. — Chce pan się o coś zapytać?