Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

Stosunek pomiędzy baronem, a Turskim był dotychczas stale oficjalny. Traub oceniał należycie uczciwość sekretarza, lecz nie wdawał się z nim nigdy w poufniejsze gawędy. Zresztą, sama jego powierzchowność zasuszonej mumji i dumny, nieprzystępny wyraz twarzy mroziły wszelkie zwierzenia. Ale Turski nie wytrzymał.
— Panie baronie — raptem wyrzucił z siebie, — kim jest książę Ostrogski?
— Wielki pan, z którym mnie łączą różne interesy! — głucho odrzekł. — Cóż to pana obchodzi?
— Nie.. bo ja... nie przez ciekawość — jął bąkać, czując w duchu, jak niewłaściwe jest jego zapytanie — tylko...
— Tylko?
— Myślałem, że skoro pan baron dobrze zna księcia Ostrogskiego, może również słyszał pan o hrabiance Kirze?
— Hrabianka Kira?...
Gdyby Turski mniej był pochłonięty własną tragedją, jaką przeżywał, spostrzegłby wnet, jakie piorunujące wrażenie wywarły na Traubie jego słowa. Wydawało się, że prąd elektryczny wstrząsnął ciałem barona.
— Hrabianka Kira? — wymówił zduszonym głosem, unosząc się nieco z miejsca. — Skąd pan wie o hrabiance Kirze?
Ale Turski przypisywał wzburzenie barona swemu zachowaniu.
— Proszę się na mnie nie gniewać, za niedyskretną indagację — tłumaczył, — ale w mojem życiu zaszły pewne wypadki, dziwne wypadki, które...
Traub opadł z powrotem na fotel i z całej siły się opanował. Pojął, że niepodziewane zapytanie sekretarza, które uderzyło w niego niczem grom, nie było wywołane niewczesną ciekawością i że nie podejrzewał on nawet znaczenia papierów, znajdujących się w teczce. Tu, o daleko coś ważniejszego chodziło. Losy Turskiego łączyły się z jego własnemi. Lecz tego nie wolno było dać poznać po sobie