Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

— A jednak tak jest! Dałbym się w kawałki porąbać, że to była moja żona! Bo, tropiąc ją, ani na chwilę nie straciłem jej z oczu! Chociaż, gdy w kilkanaście minut powróciłem do domu, zastałem Krysię rozebraną i w łóżku. Tłumaczyła się, że musiała zejść do apteki po lekarstwo.
— Dziwne!... — kręcił Traub głową, niby daremnie szukając rozwiązania. — Dziwne!
— Otóż — kończył Turski swą opowieść — przekonany jestem, że to był tylko zręczny wykręt. Ona zdołała wcześniej powrócić przedmną. Dlatego ośmieliłem się zapytać pana barona, o bliższe stosunki domowe księcia Ostrogskiego, bo niepojęta jest dla mnie ta wizyta, jak również tytułowanie mojej żony hrabianką!...
Traub siedział dłuższą chwilę w milczeniu, wreszcie nie patrząc swemu sekretarzowi w oczy, rzucił:
— Czy nie ma pan przypadkiem fotografji?
— Czyjej? Krysi?
— Tak, pańskiej żony! Znam osobiście hrabiankę Kirę i gdyby pan posiadał przy sobie fotografję, łatwiej mógłbym tę zagadkę wyświetlić!
— Mam, na szczęście! — zawołał ucieszony Turski i wyciągnąwszy pośpiesznie portfel, jął w nim szukać gorączkowo.
W rzeczy samej posiadał jedną odbitkę, którą zręcznie ściągnął z torebki żony, jeszcze za czasów narzeczeńskich. Gdyż, ile razy prosił ją i przedtem i obecnie, by zechciała dobrowolnie dać mu swój wizerunek, lub wspólnie z nim uczyniła zdjęcie, stale kategorycznie wzbraniała się.
Wyciągnął fotografję w stronę barona
Traub szybko ją pochwycił i jeszcze prędzej ją położył na biurko, tak by sekretarz nie zauważył, jak mu przy tym ruchu palce drżały. Wpił się oczami w obrazek ślicznej dziewczyny, która z odbitki uśmiechała się doń kusząco. Wpił się i mało nie jęknął ze złości i bólu.
Tak, to była ona! Bezwzględnie ona, hrabianka