Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

wych oględzin, stwierdził, iż z pieniędzy i dokumentów niczego nie brakło. Choć leżały na wierzchu, widocznie nie zdążył się do nich dobrać złoczyńca. Lecz nagle drgnął.
W środku szafy, oparta o wielką paczkę banknotów, jakby dla zaznaczenia, że włamywaczowi na pieniądzach nie zależało, znajdowała się kartka.
Przeczytał ją i zbladł.
— O! — bąknął Turski, spostrzegając również tę kartkę. — Szanowny złodziej pozostawił swój bilet wizytowy! A może pragnie bawić się w korespondencję z panem baronem?
— Tak... tak... — bąknął Traub dziwnie, jakby treść kartki wywarła na nim potężne wrażenie.
— Wolno wiedzieć co napisał?
— Et, nic! Bzdury! Czytać nie warto! — burknął nagle z pasją baron i pochwyciwszy kartkę, zmiął ją w ręku, nie dając obejrzeć sekretarzowi. — Wyjątkowe zuchwalstwo...
Turski, widząc, że Traub nie ma ochoty zwierzyć mu się z treści tajemniczego biletu, dalej nie nalegał. Przypuszczał, że musiała się tam znajdować jakaż pogróżka, lub włamywacz pozwolił sobie na skreślenie czegoś wyjątkowo obraźliwego i nieprzyzwoitego.
Tymczasem baron powtarzał w duchu przeczytane słowa:
— Prędzej, czy później, nie minie cię kara! Przeszłość się mści!
Pod spodem znajdował się pewien znak, dobrze znany Traubowi. Coś, niby cyfra utworzona z liter, czy też krzyż niezwykłego kształtu. Wiedział Traub, co ten znak oznacza i nieraz napełniał on go panicznym lękiem. Ale tych wszystkich spraw nie mógł tłumaczyć swemu sekretarzowi. Było to znacznie bardziej skomplikowane, niżeli zagadka hrabianki Kiry i jej wizyty w pałacu księcia Ostrogskiego, a raczej w misterny sposób wiązało się i z tą historją.
— Przeszłość się mści! — raptem mruknął, jak-