Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

fit i runął u stóp starego zegarmistrza, nie uczyniłoby to na nim zapewnie, większego wrażenia, niż widok tego zegarka. Był to kosztowny, stary repetier, dziwnie rażący w ręku obdartusa, który go przyniósł. Nikt nie przypuściłby, że ten człowiek, nosi w swej kieszeni podobnie cenny przedmiot. Ale, pan Lipko, zamiast zapytać się nieznajomego, w jaki sposób przychodzi do drogiego czasomierza, lub celem sprawdzenia zawezwać policjanta, nagłym ruchem pochwycił zegarek, otworzył go i pochylił się nad wewnętrzną kopertą.
Bez lupy przeczytał łatwo, wyryty tam napis:
„W samo południe i o każdej porze
Ręka braterska stale dopomoże“.
— Pan... pan? — wybełkotał, mierząc oczami przybyłego, który przez cały czas stał nieruchomo, nieco ironicznie spoglądając na starego. — Pan?
— Tak! — odrzekł. — Samo południe! — zegary w sklepie poczynały właśnie wydzwaniać dwunastą. — Chyba wszystko się zgadza? Napis i godzina!
— Najzupełniej! — Na ten znak oczekiwałem! Przybywa pan, ażeby powiedzieć...
— Że — dokończył nieznajomy, odbierając z rąk Lipki repetier, którego „naprawa“ widocznie stała się zbyteczna i chowając go do kamizelki — nadeszła pora działania! Traub otrzymał przed chwilą ostrzeżenie!
— Otrzymał? — Lipko ledwie mógł ukryć swą radość i zatarł ręce. — Więc, nareszcie, zdecydowaliście się działać? Po tylu latach zwłoki i ciągłych niepowodzeń.
Nieznajomy przemawiał teraz przyciszonym, ale stanowczym głosem:
— Nasz zwierzchnik rozkazuje panu, aby pan był w każdej chwili w pogotowiu! Zbyteczne tłumaczyć, co to oznacza! Z Traubem nastąpi lada dzień ostateczna rozgrywka!
Lipko wyprostował się, jak gdyby odmłodniał,