— Co zamierzacie uczynić?
— Porwiemy pannę Kirę, nazywam ją tak, bo przecież małżeństwa z Turskim na serjo brać nie można i zawiadomimy drogiego barona, w czyich rękach jego najdroższa się znajduje.
— Ach! — zawołał „zegarmistrz“, poczynając pojmować. Porwiecie hrabiankę Kirę?
— To dotknie go najboleśniej i sądzę uczyni miękkim, niczem wosk! — zasyczał Kowalec, poczem począł się śmiać, złym, jadowitym śmiechem. — Zrozumiał pan teraz?
— Zrozumiałem... Zrozumiałem... — mruknął tamten. — Rozumiem nawet jaka w tem będzie moja rola? — Ale — dorzucił po chwili z zawziętym błyskiem w oczach — czyż tu zatrzyma się nasza zemsta? I czy tego dożyję? Bo moje serce — tu schwycił się za bok. — Bardzo... bardzo jestem chory....
Kowalec wsadził ręce w kieszenie i jakoś ironicznie spojrzał na Lipkę.
— Uspokój się pan! — wycedził. — Mścić się należy powoli! Tak twierdzi nasz zwierzchnik! Wielkie jest pytanie, czy wogóle, szlachetny baron Traub ujrzy hrabiankę Kirę z powrotem!
Turski, około trzeciej, ukończywszy wszystkie swe czynności u Trauba, powrócił do domu, nie domyślając się nawet, jak groźne chmury zawisły nad jego domowem ogniskiem.
Gdy wszedł, Krysia krzątała się po małym jadalnym pokoiku, ustawiając na stole talerze i wydawało się, że jest w znakomitym humorze.
— Cieszy mnie — wyrzekł na powitanie, całując rękę żony — że przestała cię dręczyć migrena!
— O, tak! — odparła z wesołym uśmiechem. — Znakomicie pomógł mi przyniesiony w nocy pro-