Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

szek! A za niepokój, jaki ci sprawiłam, postarałam się odwdzięczyć niezłym obiadem!
— Pocóż się tak trudzisz? — zauważył, zajmując miejsce za stołem.
— Głupstwo...
Turscy, na wyraźne żądanie Krysi, nie trzymali służącej. Był to również jeden z narzuconych przez nią warunków, musiał się na niego zgodzić, jak wogóle na wszystko, czego zażądała, zgadzał się. Twierdziła, że na to nie pozwala ich skromny budżet, aczkolwiek pensja Turskiego wytrzymałaby ten wydatek. To też Krysia gospodarowała sama, a że wszystko przyrządzała nader smacznie, nie mógł się uskarżać na to postanowienie.
Patrzył teraz z rozrzewnieniem, kiedy raz po raz wchodziła do kuchenki, przynosząc różne potrawy i myślał:
— Jakaś ty śliczna Krysiu! Ach, gdybyś zechciała być dla mnie, naprawdę żoną!
Wśród pogodnego nastroju i żartów, upłynął obiad. A gdy pojawiła się na stole tradycyjna herbata, Turski pod wpływem tego rodzinnego ciepła, uspokoił się całkowicie. Opadły z niego resztki wątpliwości, jakie jeszcze, mimo zapewnień barona Trauba, że Krysia nie jest hrabianką Kirą, posiadał. Więcej jeszcze, podejrzenie to wydało mu się tak śmieszne, że postanowił się podzielić niem z żoną.
— Krysiu! — rzekł, palając papierosa i z lubością zaciągając się dymem. — Otaczasz się taką tajemniczością, że wczoraj wydarzyła mi się zabawne nieporozumienie!
— Cóż takiego? — zapytała spojrzawszy nań bystro..
Nie zauważył tego wzroku i dalej opowiadał:
— Gdyś wyszła w nocy, po proszki, nie wytrzymałem i wbrew naszej umowie, że nigdy nie mam cię śledzić, wybiegłem za tobą z domu. Zresztą, wiesz o tem! Ale, na ulicy dojrzałem jakąś niewieścią