Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

postać, tak podobną do ciebie, iż będąc przekonany, że to ty, pojechałem taksówką wślad za nią!
— Pojechałeś — uśmiechnęła się lekko, choć jej palce, które teraz ustawiały talerze, zadrżały. — Dokąd zawiodła cię ta nieznajoma?
— Przed pałacyk księcia Ostrogskiego! Przyjął ją tam, pomimo późnej godziny, z wielkimi honorami lokaj i tytułował hrabianką Kirą!
Spojrzał na twarz żony, lecz ta nie poczerwieniała i nie drgnął na niej żaden muskuł. Zdawna przygotowana była na te słowa.
— Byłeś więc przekonany, — spokojnie odrzekła — że to ja jestem ową hrabianką? Niestety, nie pochodzę z tak wysokiego rodu i mimo, że dziś nie mogę ci jeszcze wytłumaczyć wszystkich moich postępków, nie poczuwam się do arystokratycznej paranteli!
— Przekonałem się o tem! — wymówił — Bo, choć wczoraj, mimo, że zastałem cię w łóżku, trapiły mnie różne podejrzenia, przed kilku godzinami zostały one rozchwiane ostatecznie!
— Rozchwiane? — powtórzyła, rzucając nieokreślone spojrzenie na męża. — Któż ci to wytłumaczył?
— Mój zwierzchnik, baron Traub!
Krysia drgnęła niespodzianie i wydawało się, że po jej plecach przebiegł prąd elektryczny. Zmienionym głosem, który uszedł jednak uwagi Turskiego, rzuciła:
— Baron Traub! Ty rozmawiałeś z Traubem o mnie?
— Stało się to zupełnie przypadkowo — wesoło wyjaśniał. — Skoro dziś tylko przybyłem do niego, kazał mi odszukać akta, tyczące się sprawy księcia Ostrogskiego.
— Akta?
— Nie wytrzymałem, a domyślając się, że Traub musi dobrze znać stosunki rodzinne księcia, zebrałem się na odwagę i zacząłem go wypytywać...