Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

— A on? — głos Krysi zabrzmiał ochryple, niby pod wpływem wielkiego podniecenia.
— Zapewnił mnie, że nie jesteś podobna do hrabianki Kiry!
— Jakto, zapewnił? — przemówiła z nieukrywanem rozdrażnieniem. — Więc musiałeś mu opisać, jak wyglądam?
— Tylko ogólnikowo! — odparł, nieco zażenowany, nie śmiejąc się przyznać, że pokazywał zwierzchnikowi fotografję, skradzioną z terebki żony. — Ogólnikowo... Lecz to wystarczyło, aby Traub stwierdził, że zachodzą zasadnicze różnice!
Pierś Krysi, rzekłbyś, poruszyła się z ulgą...
— Zasadnicze różnice! — wymówiła ni to z zadowoleniem, ni to z ironją. — Doskonale! Szkoda tylko, że tak mało masz do mnie zaufania, że mnie śledzisz i opowiadasz na prawo i lewo o naszym stosunku!
Powstała z miejsca i parokrotnie przeszła się po pokoju.
— Nie taka była nasza umowa! — dorzuciła oschle.
Turski żałował teraz swej niewczesnej spowiedzi. Czuł, że dotknął żonę.
— Krysiu! — zawołał, zrywając się również ze swego krzesła i podchodlząc do niej. — Czyż ty nie pojmujesz, co się ze mną dzieje? Kocham cię ponad wszystko w życiu, a ty wciąż jesteś dla mnie nieodgadnionym, złotowłosym sfinksem, nierozwiązalną zagadką...
— Żeniąc się ze mną — twardo odparła — sam zgadzałeś się na to!
— Mówiłaś — wyrzucał z siebie gorąco — iż rychło prysną otaczające cię tajemnice i że krótki będzie czas próby! A jednak upłynęły trzy tygodnie, a ja nadal biję się po ciemku w niepewności! Jestem twym mężem i nie jestem. O tobie nie wiem nic. Czasem wydaje mi się, żeś aniołem, a czasem szatanem! Milczysz i zabraniasz mi się wtrącąć do two-