Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

ich postępków! Nie dziw się, że zrozpaczony, popełniam głupstwa i zwierzam się obcym ludziom, czego później bardzo żałuję! Krysiu, odpowiedz! Kiedyż, nareszcie, wszystko się skończy?
Akcenty tak prawdziwego bólu i tak niekłamanego uczucia, zabrzmiały w głosie Turskiego, że Krysia wydawała się niemi przez chwilę poruszona. Opanowała się jednak wkrótce.
— Cierpliwości! — wyrzekła.
— Cierpliwości? — powtórzył, zamując ręce. — Wciąż powtarzasz jedno i to samo słowo! Ale pokąd starczyć mi ma tej cierpliwości! Całe nasze dotychczasowe życie jest tylko jedną potworną komedją. Doznaję wrażenia, że jestem jakimś pajacem, który bezwolnie podryguje na sznurku! Powinienem zerwać tę sieć, jaka mnie oplata i odejść, a siły nie mam cię porzucić! Krysiu, czyż ty nie pojmujesz, że łamiesz mnie i prowadz sz do zguby?
Nie była przygotowana na podobny wybuch, stale opanowanego i zimnego Turskiego. Chcąc jakoś załagodzić sytuację, a sama nie wiedząc co począć, bo z każdą godziną grunt usuwał się z pod je nóg, wybąkała:
— Może jeszcze dzień jeden... dwa...
— Dzień... dwa... — wykrzyknął z powątpiewaniem. — Obyż to było prawdą? Tyle razy już zwiodłaś mnie, Krysiu!
W rzeczy samej, nie po raz pierwszy słyszał te słowa z ust żony. Nie po raz pierwszy obiecywała mu, że lada moment zedrze zasłonę tajemnicy, otaczającej jej życie. Nie uwierzył jej, a chciał wierzyć, bo ją kochał i pożądał. To też, gdy stała blisko niego, zaczerwieniona i prześliczna, w swej kaskadzie złotych włosów, z oczami, rzekłbyś, spłoszonej gazeli, nie wytrzymał i ruchem nagłym porwał ją w objęcia.
— Ach, Krysiu! — wyszeptał. — Gdybyś zechciała!
Drgnęła od tej niespodziewanej pieszczoty i ruchem delikatnym, a jednak stanowczym, starała się