Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

chu. — Chytry z tej Kiry ptaszek i nie łatwo daje się złapać. Wątpię, czy żałuje, że mnie nie widzi i niezbyt wierzę w tę chorobę... Ale nie wie, jaką ja na nią gotuję pułapkę, a z tej pułapki już mi się nie wyślizgnie...
Rozejrzał się po jadalni, w której wszystko świadczyło, że przed kilku minutami opuściła ją młoda kobieta i zajął miejsce w fotelu wskazanym mu przez Turskiego.
— Wielka szkoda — wyrzekł umyślnie głośno, patrząc na zamknięte drzwi sypialnego pokoju — że pani Krystyna jest chora i nie mogę jej być przedstawiony obecnie... Mam nadzieję, że to chwilowe niedomaganie i powetuję to sobie innym razem... Sprowadzają mnie do pana inne sprawy...
— Słucham, pana barona! — skinął lekko głową Turski, rad, że zwierzchnik zmienił temat rozmowy.
— Wyjeżdżam dzisiaj wieczorem i pragnąłem o tym wyjeździe pana uprzedzić...
— Pan baron wyjeżdża? — począł, myśląć o wizycie włamywacza, lecz zaraz ugryzł się w język.
Traub, który siedział teraz jak zwykle z dumnym i obojętnym wyrazem twarzy, niby odgadł jego myśli.
— Niechaj pan nie sądzi — wymówił drwiąco — że ten wyjazd następuje naskutek wizyty, jakąśmy dziś zrana otrzymali... Oddawna nosiłem się z zamiarem załatwienia paru interesów na prowincji, tylko nie wiedziałem, kiedy tam moja obecność będzie konieczna. Zaraz po pańskiem odejściu otrzymałem telegram — wyciągnął z kieszeni zmiętą depeszę, ale nie pokazał jej bliżej sekretarzowi. — Na skutek tego telegramu muszę natychmiast wyjechać i zapewne pojutrze wrócę...
— Rozumiem... — bąknął Turski.
— Dlatego też przybyłem osobiście do pana, aby mu doręczyć klucze od mieszkania i kasy, bo mój lokaj pojedzie ze mną. Gdybym tego nie uczynił, nie dostałby się pan jutro do mnie, nie wiedział-