Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

pozorem załatwienia sprawy z Traubem, gdzieś znikasz, podobno wyjeżdżasz do naszych majątków, chcąc zebrać potrzebne pieniądze. Gdy jesteś w Warszawie, to w domu pojawiasz się najwyżej na godzinę, a tymczasem nic nie jest załatwione! Nie przywykłem, by pierwszy lepszy głupiec odzywał się podobnie! Czyż dwieście tysięcy, to poważna suma i zebrać ją tak ciężko?
Aż zagryzła wargi, aby nic nie dać poznać po sobie, jak horendalnie śmieszne zdania w ich dzisiejszej sytuacji, wygłasza książę.
— Przecież — tamten zakończył — nie tak dawno jeszcze, przegrałem w Wiedniu, w „Klubie Panów‘ś na jednem posiedzeniu do hrabiego Potockiego, blisko dwieście tysięcy i nazajutrz pieniądze leżały na stole! Wtedy jednak, sam zajmowałem się swojemi interesami.
Raptowna czerwień zalała policzki Krysi i nisko spuściła główkę. Owe „niedawne czasy“, to było akurat lat temu dwadzieścia i gdyby nie przegrane księcia i nie „osobiste“ zajmowanie się interesami, nie znaleźliby się w stanie, w jakim się znaleźli. Ale teraz Traub i jego olbrzymi, a z lichwiarskich procentów narosły dług, niczem miecz Demoklesa, zawisł nad niemi. Lecz jeszcze znalazłoby się wyjście! Sprzedać ten, niedający żadnych dochodów pałacyk, spieniężyć pozostałe cenniejsze meble i obrazy i przygotowawszy ostrożnie księcia do tej zmiany, przenieść się do skromnego mieszkanka, w którem, z renty od powstałego w ten sposób kapitaliku, możnaby spokojnie żyć wraz z kamerdynerem Janem, popłaciwszy drobniejsze długi. W razie potrzeby, byle niczego nie zabrakło dziadkowi, Kira chwyciłaby się pracy, bo wielu rzeczy nauczyła ją bieda.
Ale, tym wszystkim marzeniom stawał Traub na przeszkodzie. Niby, sęp zawisły nad zdobyczą, krążył nad niemi i coraz mocniej zaciskały się jego szpony. Ileż razy błagała go, aby zechciał ulitować się nad chorym i zdzieciniałym starcem i nie wyrzucał ich, bez grosza, na ulicę, bo dług Trauba przerastał