— Złoty, kochany Jan! — szepnęła, ze swym czarującym uśmiechem.
Wszak dzięki jego współudziałowi, mogła pędzić od trzech tygodni to podwójne życie. Gdyby nie kłamstwa Jana, ani w jej „wyjazdy“, ani w nocowanie w domu, podczas gdy znajdowała się zupełnie gdzieindziej, w mieszkaniu Turskiego, nie uwierzyłby książę.
To też z rozczuleniem powtórzyła:
— Kochany, Jan! — poczem dodała, jakby na myśl jej przyszło nowe zastrzeżenie — Tylko musi Jan dobrze pilnować telefonu, bo podczas kiedy wychodził, zapewne do antykwarjusza z temi kandelabrami, dzwonił Traub i książę sam telefon odebrał! Na szczęście nie powiedział mu „baron“ nic takiego, czego dziadek nie powinien był usłyszeć.
— Może być spokojna, panienka! — wyrzekł poważnie.
— Tak! — przytwierdziła — Skoro Jan jest w domu, jestem spokojna!
Zapiąwszy rękawiczkę, położyła dłoń na klamce i już miała odejść, gdy wtem stary sługa nieśmiało dotknął jej ramienia. A w słowach, jakie wymówił, znać było ogrom wielkiego przywiązania do Kiry.
— Hrabianko! — wymamrotał z niepokojem, niby wtajemniczony w jej plany — Czy... czy... to wszystko się szczęśliwie skończy?
Po ładnej twarzyczce Kiry przebiegł nieokreślony uśmiech. Wnet, jednak, w jej wielkich niebieskich oczach, zajaśniał wyraz filuterny..
— Musi się dobrze skończyć! — wyrzekła stanowczo. — I to dziś jeszcze! Nie darmo przezwano mnie złotowłosym sfinksem!
W tej samej sekundzie, mimo tych słów, przepojonych pewnością siebie, jej serce ściśnęło się złem przeczuciem. Ale, wnet postarała się je odpędzić od siebie. Na jaką przeszkodę mógł natknąć się plan, tak dobrze przemyślany?
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.