Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

nie świadczyło, by w jej główce powstał nowy kaprys. Przeciwnie postarała się dać swej chwilowej nieobecności naturalne wytłumaczenie.
— Pragnę podobać się memu panu małżonkowi! — blisko pochyliła się nad nim i poczuł, że bije od niej woń mocnych perfum, któremi przed chwilą skropiła sukienkę. — Nie masz mi tego chyba za złe?...
— Ja miałbym ci mieć za złe? — wykrzyknął, a że stała tuż koło krzesła, na jakiem siedział, opierając się prawie o niego, otoczył ją ramieniem.
Tym razem nie wyrwała się z uścisku. Przeciwnie, osunęła się jakby na Turskiego, pierwsza do pocałunku, podając mu swe usta..
— Krysiu! — wybełkotał i wpił się w te czerwone, wilgotne nieco wargi, tak długo niedostępne jego pieszczocie.
Och, jakże prędko oderwałby się od tej, która uchodziła za jego żonę, gdyby mógł spostrzec, co obecnie czyni. Bo, ona, opadłszy nań całem ciałem i niby bezwolnie poddając się gorącym pocałunkom, w rzeczy samej, była zaprzątnięta zgoła inną myślą. Jej ręka, błądząca po stole, powoli, lecz pewnie zbliżała się do pełnego kieliszka Turskiego, a z dłoni wychylał się jakiś papierek. Z tego papieru nagle posypał się proszek, roztapiając się w trunku błyskawicznie i nie zmieniając koloru wina. A gdy poczuła, że ukończone zostało zadanie, wyrwała się raptem z uścisków męża.
— Ach! — szepnęła, zataczając się lekko, niby oszołomiona długim pocałunkiem. — Zakręciło mi się w głowie.
Turski był nieprzytomny — lecz nieprzytomny z nadmiaru szczęścia.
— Najdroższa! — zawołał, chwytając nieproszony, za swój kieliszek. — Ja teraz wypiję za naszą pomyślność!
Wychylił do dna, — a po jej twarzyczce przemknął cień zadowolenia, gdyż, jak najlepszy strategik wszystko to przewidziała z góry. Pewna była dzia-