łania narkotyku i najwyżej parę minut jeszcze należało grać komedję.
— I ja piję! — pochwyciła za swój kieliszek w odpowiedzi, nie chcąc wzbudzać podejrzeń.
Rozpromieniony, zbliżył się do niej szybko i pochwycił ją za rękę.
— Złote maleństwo! — mówił serdecznie, do głębi poruszony. Pocóż tyle czasu było mnie męczyć i dręczyć. Wiedziałem, że w gruncie masz złote serce i wreszcie zakończą się te wszystkie tajemnice i nieporozumienia. A może, to, com ci powiedział w czasie obiadu — przypomniał sobie swój niedawny wybuch — wpłynęło na tę zmianę? Pojęłaś, że nie godzi się w ten sposób ze mną postępować?
— Tak... pojęłam... — wyszeptała cicho nie śmiąć mu spojrzeć prosto w oczy, a w duchu pomyślała. — Czy... czy... prędko podziała?
Turski, całkowicie zaślepiony, nie spostrzegał tych dziwnych błysków, jakie padały z oczów rzekomej Krysi. Dalej, gorąco tłumaczył:
— Będziemy teraz, naprawdę, dobranem stadłem. Na rękach cię będę nosił i starał się zadowolnić twoją najmniejszą zachciankę! Czyż ty masz pojęcie, jak ja cię uwielbiam i jaki jestem szczęśliwy, że nie rozstaniemy się nigdy!
— Nie rozstaniemy się nigdy! — głucho powtórzyła z ukrytym odcieniem ironji.
— Przenigdy! — zawołał gwałtownie, lecz nagle zachwiał się i zbladł. Co to? — wymówił — jakoś mi niedobrze. Kręci mi się w głowie!
Starała się odpowiedzieć, możliwie spokojnie:
— Piłeś zawiele!
— Nie... nie... — wymawiał teraz z trudem wyrazy. — Nie pojmuję sam?... Dziwne osłabienie...
— Nareszcie! — mało nie wykrzyknęła głośno, lecz opanowawszy się, odrzekła. Widocznie jesteś zmęczony! Połóż się na chwilę!
— Tak... tak... położyć się — ledwie mamrotał, walcząc widocznie z opanowywującą go sennością.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.