Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

go, okna parterowego mieszkania Trauba, zasłaniano na noc okiennicami i musiał on przed swym wyjazdem wydać odpowiednie zlecenia.
Nie zmartwiło to zbytnio Kiry, ucieszyło ją raczej.
Dzięki zamkniętym okiennicom, mogła swobodnie zaświecić w mieszkaniu elektryczne światło, bez obawy, iż ktoś na to zwróci uwagę i rozpocząć poszukiwania.
— Uf!...
Natrafiła dłonią na kontakt. Z przedpokoju prowadzą drzwi do gabinetu Trauba. Zna dobrze ten gabinet o ciężkich, rzeźbionych meblach, z porozwieszanemi na ścianach obrazami, w dużych złoconych ramach. Ile razy w tym gabinecie, błagała bezskutecznie Trauba o litość, proponując mu najprzeróżniejsze układy... W tym samym gabinecie, gdy siedziała w rogu na skórą okrytej otomanie, oświadczał jej swą miłość i usiłował pocałować. Grymas wstrętu przebiegł po twarzyczce Kiry.. Ale, gdzież znajduje się kasa, bo tu, w gabinecie jej niema? Przypomniała sobie nagle Kira, że Traub wychodził, gdy z nią konferował, do sąsiedniego pokoju i stamtąd przynosił różne papiery. Więc, w pokoju na lewo. Tak, niewątpliwie!...
Śmiało weszła do sąsiedniego pokoju, będącego jak wiemy jednocześnie sypialnią Trauba. Łatwo odnalazła kontakt. Nie ujrzała, coprawda, kasy, a dużą gdańską szafę.
— Tu! — wnet domyśliła się przeznaczenia tego sprzętu.
Zresztą klucz pasował doskonale. Klucz, staroświeckiego kształtu, sporych rozmiarów. Zgrzytnął nieco, gdy rozwierała improwizowany skarbiec Trauba — i drzwi stanęły przed nią otworem.
— Nareszcie... nareszcie..
Nareszcie, dotarła tam, dokąd tyle tygodni pragnęła się dostać. Do papierów tej pijawki, do jego tajemnic.
Zdziwiło tylko nieco Kirę, że niewiele w szafie