rych treści dobrze nie rozumiał, by zagrabić resztkę majątku i schorowanego starca wyrzucić na bruk...
— Wszystko to bardzo piękne! — przerwał, bynajmniej nie poruszony jej tonem i obraźliwemi słowami — Zgadzam się, że postępowałem jaknajgorzej, lecz prawo mam po mojej stronie! I nic pani nie poradzi na to, hrabianko Kiro.
— Znajdzie się, na świecie, jeszcze sprawiedliwość!
— Sprawiedliwość? — zaśmiał się krótko — Sprawiedliwość, zwróci się w pierwszym rzędzie przeciw pani za obecną niepowołaną wizytę! O ile więc dąży pani do skandalu, bardzo proszę! Wypłyną wówczas i szczegóły jej małżeństwa z Turskim! A choć pani dziadek nie wiele pojmuje z tego, co się dzieje dokoła, na tyle mu starczy jeszcze rozumu, że to wszystko pojmie. I nie wiem, czy podobna wiadomość, przedłuży jego życie? A pani, przecież, głównie o dziadka chodziło?
Zagryzła wargi, w bezsilnej złości. Wiedział, jak celnie wymierzyć cios. Skandal... Nędza... Kompromitacja... Najchętniej rzuciłaby się teraz na bezczelnego łotra, lecz musiała się opanować. Tylko jej pantofelek niespokojnie uderzał o podłogę, a paznokcie wpijały się w dłonie do krwi. A była w tym gniewie, taka śliczna, że Traub nie wytrzymał dłużej.
— Kiro! — zawołał nagle, zbliżając się do niej i całkowicie zmieniając ton — Na co, ta cała próżna ze mną walka? Jakiż sens miało te błazeńskie małżeństwo z moim urzędnikiem, którego nie kochałaś i który przez sekundę, nie był, naprawdę twoim mężem? Bo wiem, jaki cię z Turskim łączy stosunek! Sam mi się wygadał!
— Wygadał się? — bąknęła, wściekła teraz na swego pseudo-małżonka za jego niedyskrecję i pojmując, w jaki sposób baron wyśledził jej tajemnicę — Błazen!
— Powtarzam, wszystko jeszcze ułożyć się może...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.