Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pod jakim warunkiem? — odparła niechętnie — Abym się stała pańską żoną?
— Tak, moją żoną! — wykrzyknął mocno i znać było, że poraz pierwszy w czasie ich dzisiejszej rozmowy namiętność przezwyciężyła jego dotychczasowy spokój i rozwagę — Moją żoną! Chcesz bogactwa, otoczę cię tem bogactwem, będę powolny każdemu twemu życzeniu. Staniesz się, naprawdę, wielką panią, jaką być powinnaś, a twój dziadek posiądzie rzeczywiste, a nie urojone miljony...
Milczała, pojmując, że jedynem zbawieniem obecnie, jest zwlekanie.
— Czyż nie pojmujesz — wołał w podnieceniu, że kocham, że pragnę cię zdobyć i zdobyć muszę! Kiro opamiętaj się, co czynisz! Nie żądam, byś mnie pokochała, proszę tylko o odrobinę przyjaźni... Milczysz? Czyż nadal mamy być sobie wrogami? Nic mi nie odpowiadasz?
Kira z trudem starała się nadać swej twarzyczce obojętny wyraz, by ukryć to, co w jej duszy się działo. Podobne miłosne oświadczyny słyszała dzisiaj po raz drugi. Ale, jeśli wyznania Turskiego rozrzewniły ją trochę, budząc jednocześnie litość, te przejęły ją wstrętem. Och, jakżeż nienawidziła tego człowieka.
— Nic nie odpowiesz? — nalegał.
Postanowiła ratować się sprytnem kłamstwem.
— Panie Traub! — wyrzekła, możliwie najnaturalniej — Dochodzę do przekonania, że postępowałam wobec pana niewłaściwie! Postaram się zmienić! Ale, po tem wszystkiem, co dziś przeszłam, sam pan rozumie, że trudno mi dać teraz odpowiedź! Pozwól mi pan odejść, jutro szczerze porozmawiamy na ten temat!
Traub nagle począł się śmiać.
— Niepoprawna, Kiro! — zawałał — Myślisz że cię tak wypuszczę?
— Czemu? — udała, że nie rozumie.
— Bo, jeśli nie wykorzystam obecnej mojej przewagi, odejdziesz spokojnie, by nazajutrz nową