Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

rozpocząć walkę! Czyż nie pamiętam, jak tu, w tem samem mieszkaniu, miesiąc temu obiecywałaś prawie, że zostaniesz moją żoną, by później odegrać komedję małżeństwa z moim sekretarzem i przy jego nieświadomej pomocy, usiłować mi zabrać jedyną broń, jaką przeciw tobie posiadam, zobowiązania i dokumenty? Sądzisz, że jestem, taki naiwny, Kiro?
— Czegóż pan chce? — zapytała, mimowolnie szorstko.
Popatrzył jej prosto w oczy, poczem twardo oświadczył:
— Chcę, abyś natychmiast wyraziła twą zgodę! Więcej jeszcze! Wyraziła ją, na piśmie! Ułożę odpowiednie oświadczenie! Wtedy, przestaniesz mnie zwodzić!
Nogi Kiry ugięły się pod nią. Aż oparła się o fatalną, gdańską szafę, koło której wciąż stała jeszcze.
— A jeśli się nie zgodzę — z ust jej nagle padło nerwowe zapytanie.
Pożerał śliczną dziewczynę wzrokiem i poznał wnet, że miast spodzeiwanej uległości, w jej duszy rodzi się bunt.
— Takim ci wstrętny? — na zapytanie odparł zapytaniem.
Z jej piersi, nie wiadomo, kiedy wyrwał się okrzyk pełny nienawiści. Wprost nie mogła powstrzymać tego wybuchu.
— Wstrętny! Ohydny! — wykrzyknęła — Pastwi się pan nademną i wykorzystuje swoją przewagę! Lichwiarz przeklęty! Wolę wszystko, niźli podobne małżeństwo! Nienawidzę pana!
Drgnął i zbladł. Zrozumiał, że nadaremne będą dalsze przekonywania. Zagrała w nim obrażona miłość własna, chęć zemsty.
— Ach, tak... — mruknął i zbliżył się do telefonicznego aparatu — Więc, tak...
— Co ja narobiłam! — pomyślała Kira, raptem ochłonąwszy z gniewu, — On teraz, naprawdę, zawiadomi policję!
Ukradkiem zerknęła na Trauba. Jego twarz