Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

wspomnieniu odbiły się wypadki ubiegłej nocy. Ta tajemnicza wycieczka Krysi, ten stary pałacyk i lokaj i to powitanie: „to pani, hrabianko Kiro?“ Byłabyż więc ta, która uchodziła za jego żonę, hrabianką Kirą, wnuczką księcia Ostrogskiego? Ale, przeczył temu przecież jego zwierzchnik, baron Traub i pocóż panna z tak arystokratycznego rodu, wychodziłaby za niego, skromnego urzędniczka, za mąż?
— Oszaleć można! — wymówił — Tak, można doprawdy oszaleć!
Siedział długo nieruchomo, wpatrzony bezmyślnie w jeden punkt, daremnie walcząc z rozpaczliwemi myślami i daremnie starając się rozwiązać straszliwą zagadkę. Sam nie wiedział teraz, ani co przedsięwziąć, ani co postanowić. Szukać Krysi? skoro odeszła, byłoby to bezcelowe. Zwrócić się do władz z zawiadomieniem, że zaginęła żona, również nie miało sensu. Starać się ją odnaleźć, nie zaraz, lecz jutro, lub za parę dni? W jaki sposób? Gdzie jest, czy wogóle nie wyjechała z Warszawy?
— Ach! — jęknął cicho i poczuł nagle osłabienie takie, iż wydało mu się, że za chwilę runie z krzesełka na podłogę.
Z trudem powstał i powoli zaczął się rozbierać, zamierzając położyć się do łóżka. Zdjął marynarkę i wyjmował, kładając na nocnym stoliku, przedmioty z kieszeni. Jedynem jego marzeniem było teraz wyciągnąć się i zasnąć. Ale, choć wyjmował różne drobiazgi, napełniające kieszenie zupełnie machinalnie, myśląc o czem innem, raptem w świadomości Turskiego zadźwięczało przypomnienie:
— Klucze Trauba?
Kluczy nie było.
Powrócił do kanapy, na której poprzednio leżał i rozpoczął poszukiwania. Zapewne, wysunęły mu się z kieszeni, gdy spał, ogarnięty dziwną niemocą. Ale, wysiłki pozostały daremne. Choć szukał i śród poduszek i pod kanapą, zguby nie znalazł.
— Gdzież się podziały?