Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

za tyle przykrości i cierpienia i przychwycić na gorącym uczynku przestępstwa.
Czy zdąży?
Po upływie zaledwie kilku minut, już był na ulicy i wskoczywszy do taksówki, pędził w stronę domu, w którym zamieszkiwał Traub.
Przed domem wyskoczył i spojrzał uważnie na okna mieszkania.
— Zgadza się, do licha! — wyszeptał z gniewem.
W rzeczy samej, choć okna parterowe apartamentu barona były zasłonięte okiennicami, przez szpary sączyło się światło.
Więc Krysia znajdowała się tam jeszcze? Widocznie, nie znalazłszy w szafie pieniędzy, czyniła dalsze poszukiwania.
Ale, prócz tej szpary, świadczącej o obecności Krysi, drugi szczegół uderzył Turskiego.
Nieco, opodal kamienicy, stał jakiś mężczyzna, jakby obserwując z wielką uwagą apartament Trauba i starając się przeniknąć, co wewnątrz się tam działo.
Stał — a dopiero widząc, że Turski zbliża się w jego stronę, drgnął i jął oddalać się prędko.
Turskiemu wydało się, że poznaje tajemniczego mężczyznę.
— Kowalec! — zawołał.
Nieznajomy nie zatrzymał się. Przeciwnie przyspieszył kroku.
— Kowalec! Co tu robisz? — powtórzył, lecz i ten okrzyk pozostał bez odpowiedzi, a sylwetka nieznajomego znikła w ciemnościach nocy.
Turski przypomniał sobie o dziwnej rozmowie, jaką z nim miał niedawno i pokiwał głową. Czyż i ten zamierzał się dobrać do skarbca Trauba? Ale, nie było teraz czasu na długie refleksje i zatrzymywanie Kowalca.
W mieszkaniu Trauba znajdowała się Krysia! Bo, któż inny mógł się tam dostać i zaświecić elektryczność, kiedy baron był nieobecny. Zadzwonił do bramy.