— Muszę koniecznie z mieszkania pana barona zabrać ważne papiery!... — jął pośpiesznie tłumaczyć dozorcy, gdy ten mu otworzył, zamierzając całą sprawę z Krysią załatwić bez skandalu — Są mi potrzebne.
Rad, iż w ten sposób usprawiedliwił swą niezwykłą nocną wizytę, minął dozorcę, nie zauważywszy dość niezwykłego spojrzenia, jakiem go ten obrzucił.
Zbliżywszy się do drzwi, poruszył klamką. Uczynił to prawie odruchowo i wnet się zastanowił. Co dalej robić? Przybiegł tu pod wpływem oburzenia, lecz jak dostać się do mieszkania Trauba? Toć drukich kluczy nie posiada, a Krysia nie otworzy dobrowolnie. Przecież nie może wyłamywać drzwi, ani wzywać policji, chcąc uniknąć rozgłosu. Beznadziejna sytuacja! Chyba...
— Krysiu! — wymówił i mocniej zastukał klamką.
Sądził, że nie otrzyma odpowiedzi. Tymczasem, ku jemu wielkiemu zdumieniu, z głębi mieszkania wnet rozległy się głośne kroki. Raczej męskie, nie kobiece — i drzwi rozwarły się szeroko.
— Pan baron? — wybełkotał zdziwiony.
Przed nim stał Traub, który sam drzwi otworzył.
— Ja — odrzekł tamten, nieco ironicznym wzrokiem mierząc swego sekretarza — Rozmyśliłem się i nie wyjechałem! A zbyt późno było, by zawiadamiać pana! Proszę, niech pan wejdzie...
Turski, niczem zahypnotyzowany wszedł do przedpokoju. Nic nie rozumiał.
— Cóż pana sprowadza o tak późnej porze? — zapytał baron, zamykając drzwi za nim.
— Bo... bo... — jął bąkać, nie wiedząc teraz ani co mówić, ani jak upozorować swą obecność.
— Zaszło coś nie niezwykłego?
— Właściwie...
— Co? Właściwie? — powtórzył Traub, niby bawiąc się zmieszaniem Turskiego.
Ten pojął, że musi dać jakieś logiczne wytłomaczenie swej niezwykłej wizyty.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.