Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

— Byłem niespokojny, że jakiś złodziej zakradł się do mieszkania pana barona! Bo, przechodząc przypadkowo, przez szczeliny w okiennicach, spostrzegłem światło...
Uśmiech przebiegł po twarzy Trauba.
— Bardzo panu jestem wdzięczny — odrzekł — za tę gorliwość! Światło jest zapalone, gdyż jeszcze nie śpię. Tembardziej, że spotkały mnie nieoczekiwane, a miłe odwiedziny.
— Odwiedziny?
Traub nie spuszczał oczu ze swego sekretarza.
— Tak! — powtórzył — Odwiedziła mnie pańska żona! Była na tyle łaskawa, że odniosła klucze od kasy, które pozostawiłem u pana!
— Moja żona? Klucze?
Turski poczuł, niby silne ukłucie w serce, a jego twarz stała się kredowa. Czy Traub kpił, czy mówił serjo? Znęcał się, prawdopodobnie, nad nim w wyrafinowany sposób, bo przychwyciwszy Krysię na usiłowaniu kradzieży, zatrzymał ją w swem mieszkaniu.
— Zaraz, wyjaśnię... — począł powoli, nie wiedząc na co się zdecydować, czy na wyznanie szczerej prawdy zwierzchnikowi, powięcając w ten sposóg całkowicie Krysię, czy też na jakie kłamstwo, by ją wybawić z straszliwego położenia — Bo, to ja...
Twarz Trauba nie zdradzała oburzenia, ani gniewu.
— Nie wiem — wymówił — z czego chce pan się wytłomaczyć!... Przejdźmy raczej do gabinetu. Tam spędzałem czas na miłej pogawędce z pańską żoną.
Turski, całkowicie oszołomiony, zamilkł i podążył w ślad za swoim zwierzchnikiem. W rzeczy samej, w gabinecie znajdowała się Krysia. Uderzyło go odrazu, że nie siedziała, a stała wsparta o biurko i policzki miała silnie zaczerwienione, jak ktoś, kto niedawno wiódł podnieconą rozmowę.
Główkę opuściła nisko na piersi — i gdy Turski wszedł nie podniosła nań oczów.