Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzi pani — z lekką ironją w głosie zwrócił się do niej baron — jak wszyscy się spotykamy! Pani mąż również raczył nieoczekiwanie do mnie zawitać!
Milczała.
Podczas kiedy Traub, przesadnie uprzejmym gestem zapraszał obecnych, aby zajęli miejsca, Turski nie wytrzymał. Zbliżył się do żony i gwałtownie zawołał:
— Krysiu! Co to wszystko znaczy? Skąd tu się wzięłaś?
Lekko poruszyły się jej wargi, lecz z za nich nie padła odpowiedź. Natomiast, Traub wyrzekł szybko:
— Wszak raz już powiedziałem, że pani była na tyle łaskawa, iż odniosła klucze!
— Odniosłaś klucze! — wykrzyknął — W jakim celu? Po tej scenie?... Tam... u nas... w domu?
Nareszcie, posłyszał jej głos. Nadal nie patrząc na męża, wybąknęła:
— Widocznie, było konieczne!
— Konieczne? — oburzył się — W nocy? Kto cię o to prosił? Krysiu, sama doskonale wiesz, co mam na myśli! I twój list...
Uczyniła nieokreślony ruch ręką.
Turski podniecony mówił:
— Nie będziemy przy panu baronie roztrząsali naszych osobistych spraw! Ale, sama chyba rozumiesz, że niezbędne jest wyjaśnienie! Skoro więc odniosłaś klucz, które... — nie chciał dodawać, że samowolnie wyjęła mu je z kieszeni — gdyż taka była twoja fantazja, pożegnaj pana barona i chodźmy...
Poruszyła się z miejsca, jakgdyby pragnąc zastosować się do życzenia męża.
— Chodźmy! — powtórzył, ucieszony tą niespodziewaną uległością.
Już mniemał, że wszystko zakończy się jaknajlepiej i że na ulicy wyjaśni ten nowy wybryk żony i zdoła ją nakłonić do powrotu do domu, gdy wtem przykuły go do miejsca, zimne słowa barona: