Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani nie odejdzie!
— Nie odejdzie! — mało nie jęknął, przeczuwając, że dotychczasowe postępowanie Trauba było tylko komedją — Czemu?
— Przynajmniej nie odejdzie wraz z panem! — wycedził tamten — I nie powróci więcej do pana! Musi pan się z tem pogodzić!
— Jakto? Jakto?
— Bo jest moją narzeczoną.
Turskiemu wydało się, iż zawirował z nim gabinet. Był przygotowany na najgorsze. Nawet, na to, że Traub oświadczy mu, iż przyłapawszy Krysię na usiłowaniu okradzenia jego kasy, zamierza ją oddać w ręce władz. Ale, przenigdy, nie na podobne wyznanie.
— Narzeczoną? — wybełkotał — Moja żona pańską narzeczoną? Ależ, to szaleństwo!
— A jednak tak jest! — uciął krótko Traub — Zresztą sama to potwierdzi!
Teraz Turski wpił się z całej mocy wzrokiem w Krysię, Stała wciąż, nieruchomo, wsparta o biurko, a tylko jej rzęsy poruszały się gwałtownie, niczem spłoszone motyle. W piersi brakło mu tchu, kiedy wyrzucił z siebie zduszone zapytanie:
— Krysiu, powiedz? Prawdaż to, czy potworny żart?
Wydawało się, że toczy ciężką walkę ze sobą. Uczucia gniewu i przestrachu przebiegały na zmianę po jej twarzycce, a złota główka pochylała się coraz niżej. Wreszcie, ledwie poruszyły się usta, a za nich wybiegł cichy, lecz stanowczy szept:
— Tak!
Turski pochwycił się za głowę i niby pijany, zatoczył o parę kroków do tyłu. W tymże samym czasie baron, który również nie spuszczał oczów z Krysi, odetchnął z ulgą.
— Słyszał, pan? — wymówił w stronę Turskiego triumfującym tonem.
— Słyszałem... — tamten powtórzył nieprzytomnie — Słyszałem...
Nagle w jego piersi wezbrał potężny gniew. Za-