Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

i nie skarżył się na wasze postępowanie? Niestety, pomylił się pan. Wolę nie przyjąć tych pieniędzy, a panu rzucić w twarz jedno słowo: „Łajdak!“
Odwrócił się gwałtownie i wypadł z pokoju, nie obdarzywszy Kiry nawet jednem spojrzeniem. Wkrótce dobiegł ich odgłos z siłą zatrzaśniętych wejściowycch drzwi.
W gabinecie zaległa cisza.
Traub, pod wpływem obelżywego słowa, rzuconego na odchodnem, przez jego byłego sekretarza, w pierwszej chwili zbladł, uczynił ruch, jakgdyby chciał rzucić się za nim, lecz wnet się powstrzymał.
— Dureń! — mruknął, wzruszając ramionami. — Skoro nie chce, niech nie bierze pieniędzy!
Spojrzał na Kirę. Osunęła się na otomanę i siedziała, zakrywszy twarzyczkę rękami. Tylko jej piersi falowały silnie, jak u kogoś, kto jest poruszony do głębi, lub też z całej siły tłumi płacz.
— Cóż? — rzekł, zwracając się do niej. — Uczyniliśmy pierwszy krok.
Oderwała ręce, a na jej twarzyczce zarysował się gniew.
— Jest pan mocniejszy ode mnie, — zawołała — i musiałam się zgodzić na wszystkie pańskie warunki! Samochcąc wpadłam w zastawioną pułapkę! Zgadzam się w obawie skandalu i na to, że zostanę pańską żoną i na podpisanie, ułożonego przez pana oświadczenia! Ale, pocóż było tu wprowadzać tego biedaka? By dręczyć mnie i jego?
Skrzywił się ironicznie.
— Chciałem, aby sam się przekonał, jak rzeczy stoją, i że chce pani złączyć się ze mną dobrowolnie! — mocno podkreślił ten ostatni wyraz. — Ta bomba prędzej, czy później musiała wybuchnąć.
— Po tem wszystkiem?... Obecnie?... To była podłość, to było znęcanie się nade mną!
— Och! — zaprzeczył, napozór szczerze — Wcale nie miałem zamiaru się znęcać! Zresztą, pomówimy o tem kiedyindziej, obecnie jest pani zde-