Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

trzył przez jej ramię, jakby podejrzewając, czy w tej jej uległości, nie kryje się nowy podstęp. Lecz Kira nie myślała teraz o podstępie. Nie mogąc uczynić inaczej, przepisała żądane oświadczenie, a później skreśliła pod nim swe imię i nazwisko.
— Zadowolony pan? — wybiegło z jej ust, gdy ukończyła, zapytanie, w którem drżała tajona wściekłość. — Chyba pan teraz zadowolony?
Złożył arkusz we czworo i schował go do kieszeni.
— Najzupełniej! — rzekł.
— Więc mogę już odejść? — podniosła się ze swego miejsca.
Obecnie, gdy pewny już był zwycięstwa, spadła z niego maska. Znów w oczach zagrały ogniki opanowywanej dotychczas namiętności.
— Kiro! — wymówił zgoła innym tonem. — Wiem, że nie cierpisz mnie za moje postępowanie! Zrozum, że nie mogłem inaczej! Sam cię muszę bronić przed twemi kaprysami i w przyszłości będziesz mi za to wdzięczna!
Chciał ją ująć za rękę, lecz ona odsunęła się gwałtownie.
— Chodźmy już! — powtórzyła.
— Dobrze! — odparł, pojmując, że próżne będą teraz wysiłki nawiązania z nią serdecznej rozmowy. — Odwiozę cię autem! A jutro zjawię się u twego dziadka, by oficjalnie prosić o twoją rękę!... Oczywiście, nie wspomnę mu o „małżeństwie“ z Turskim...
Wyszedł do sąsiedniego pokoju, by ubrać się w palto.
Kira przeprowadziła go wzrokiem.
— Czyżbym była bezpowrotnie zgubiona? — przebiegła w jej główce rozpaczliwa myśl. — Och, jak ja nienawidzę tego łajdaka. Ale, jak się wydostać z matni? Ma w kieszeni fatalny papier, a jutro będzie u dziadka...