Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

zrobiło się niedobrze. Muszę go zaprowadzić na górę!
Dozorca mruknął coś niezrozumiałego, zatrzaskując bramę. Stary tymczasem wskazywał drogę.
— O... temi schodami... Mieszkam na pierwszem piętrze!...
Rychło tam dotarli. Turski otworzył drzwi kluczem, doręczonym mu przez Lipkę i namacał elektryczny kontakt. Zabłysło światło a w jego potokach ujrzał duży, niski pokój, urządzony prawie z przepychem Pełno tam było kosztownych mebli, cennych obrazów, dywanów i różnych staroświeckich drobiazgów. Nie zdziwiło go to bynajmniej.
— Antykwarjusz! — pomyślał.
Stary tymczasem, wciąż przy pomocy Turskiego, zrzucił z siebie palto, dowlókł się do łóżka i runął na nie, jak długi.
— Pomóż mi się rozebrać! — jęknął, jakby znał swego opiekuna od lat wielu. Turski, zabawiony sytuacją, zastosował się do jego życzenia. Posłusznie ściągał z niego ubranie i kładł je obok na krzesełku, gdy nagle z kamizelki wypadł jakiś przedmiot. Spory emaljowany, złoty zegarek. Spojrzał nań machinalnie i przeczytał wyryty tam napis:
W samo południe i o każdej porze
Ręka braterska stale dopomoże.
— Koleżeńska pamiątka! — pomyślał i położył zegarek na nocnym stoliku.
Chory tymczasem, rozebrany, naciągnąwszy prawie pod brodę kołdrę, zdawało się odzyskiwał siły. Blada twarz nabierała kolorów, a oczy poczynały świecić żywiej.
— Widzisz, przechodzi... — szepnął do Turskiego. — Lżej mi oddychać... Trochę lepiej. Jeśliś taki łaskaw, podaj mi ze stołu lekarstwo.
Turski sięgnął po flaszeczkę.
— Może zawezwać doktora? — zapytał.
— Nie pomoże mi tu żaden doktór! — pokręcił głową stary, uśmiechając się z goryczą! Dawno machnęli na mnie ręką i dziwią się nawet, że z wa-